Leo jej nienawidził.
To znaczy, nie była to nienawiść jaką żywił w stosunku do Aktualnie Rozproszonej w Molekuły Ziemistej Buźki lub jego kochanej opiekunki, która bardzo lubiła dzieci z rożna, najwyraźniej. Ale gdy na nią patrzył, czuł irytację, bo była złośliwa, okropnie perfekcyjna i nerwowa. A teraz jeszcze to. Nie wiedział, czym go odurzyła, ale najwyraźniej czymś musiała – co z tego, że poranek był przyjemny – bo na trzeźwo by tego nie zrobił.
A teraz tu stał, z bolesną miną gapiąc się w lustro, czując, jak pocą mu się dłonie i tętno szleje.
Cholerna kobieta. Padł jej ofiarą, a obiecał sobie, że żadna dziewczyna go nie zniewoli. Zawsze myślał, że będzie to coś w stylu zabierania mu własnej woli, wysysania duszy i podporządkowania sobie. Reyna była całkowicie taką osobą. Ale było jeszcze gorzej, bo czuł swój strach, swoje powątpiewanie, chęć wyskoczenia przez okno, a jednocześnie ochotę na ucieknięcie z nią daleko poza horyzont. I jakby chciał obwiniać siebie, to wiedział, że to wszystko była jego wina, to mu padło na mózg i to on wybrał sobie taką ścieżkę.
Oczywiście, że tego chciał. Gdyby tak nie było, to już dawno skoczyłby jak człowiek pochodnia z dachu, bo był pewien, że w razie kiedy by uciekł to ona wszędzie by go znalazła. Reyna była tego warta, nawet jeśli było to sprzeczne z całym jego światopoglądem i samopoczuciem. Chciał wymiotować, unikając tej godziny i mieć to już za sobą. Ale nie.
Ręce mu drżały, gdy próbował po raz setny zapiąć guziki koszuli, mocno już zgniecionej i zupełnie nie przypominającej stanu, w którym ją dostał. Oddychał głęboko, by przypadkowo nie zacząć się palić, choć czuł, jak w jego żyłach buzuje niecierpliwość, strach i chęć do wywołania huraganu. Ale wiedział, że gdyby tylko spalił ten garnitur, ta cholerna perfekcjonistka by go zabiła, nie zważając, że pewnie by musiała wziąć ślub z Frankiem.
Odetchnął po raz kolejny, patrząc w swoje odbicie. Był blady, miał cienie pod oczami, usta suche, a oczy puste. Był nerwowy i wystraszony, i nienawidził jej, że nawet nieobecna wywoływała w nim takie emocje.
- Spokojnie, Leo – mruknął, kiedy guzik znów nie wskoczył na swoje miejsce. - Spokojnie. Najwyższy Kapitan Statku Miłości nigdy się nie denerwuje. Ślub? Pff, chleb powszedni.
- Wiedziałam, za kogo wychodzę – rozbrzmiał z drzwi rozbawiony głos, a Leo wywrócił oczami, choć całe jego wnętrzności zalała ostudzająca wewnętrzny ogień fala spokoju. Przyszła. Była tu. Nie uciekła. On nie ucieknie. Już nigdy więcej.
- Ale, Leo, czas zmienić nawyki, bo z czasem pomyślę, że mnie zdradzasz – powiedziała z uśmiechem, idąc ku niemu, a Leo zrelaksowany odwrócił się w jej stronę, czując, jak wargi również mu drżą. Nienawidził jej? Bogowie, tak. Ale nie mógł bez niej żyć – również bez tej irytującej manii perfekcji, wyższości, porządku i obsesji na punkcie żelków.
Ale kiedy ją zobaczył, sam zamienił się w żelkę, gotową, by go zjadła – była olśniewająca. Jej fioletowa suknia ze złotymi naszywkami płynęła za nią, a rozpuszczone, falowane włosy opadały na ramiona. Medale dzwoniły na piersi, a na szyi wisiał długi naszyjnik pretora. Szła ku niemu spokojnie, miękko, z miłością, a Leo na jej widok poczuł gulę w gardle, nie mogąc uwierzyć, gdzie jest i co się za nie długo stanie. Kiedy przed nim stanęła, poprawiając kołnierz, poczuł, że znów może mówić, choć głos miał ochrypły.
- Wyglądasz pięknie – powiedział miękko, a Reyna posłała mu uśmiech, który zaraz zamarł widząc jego pogniecioną koszulę. - Ale nie powinnaś tu przychodzić – wyszeptał, a figlarny uśmiech zatańczył na jego ustach, kiedy znane uczucie euforii i miłości ogarnęło go, jak zawsze, gdy przebywał wokół niej. - To przynosi pecha.
Wywróciła oczami, zakładając mu ramiona na szyję, a Leo z chęcią ją przytulił, odgarniając włosy. Wtulił twarz w jej szyję, miękką i pachnącą, rozbrzmiewającą znanym, uspokajającym odgłosem tętna. Była tu.
- W życiu mieliśmy tyle pecha, że pewnie gdybyś roztrzaskał fabrykę luster to nawet byś tego nie poczuł – zauważył, że zadrżała, gdy zaczął ją całować po obojczyku. - Chyba nawet moja sukienka tego nie zmieni.
- Wyglądasz pięknie – powtórzył, odchylając się od jej policzka. - Nie wiem, czym na ciebie zasłużyłem.
- Ja też nie – zażartowała, odpychając go lekko i znów zaczęła odpinać mu koszulę. - A ty wyglądasz okropnie.
- Stoję tu pół godziny! - powiedział oburzony. - Nigdy tyle przed lustrem nie spędziłem, to wszystko dla ciebie, a ty tego nie doceniasz!
Jej szybkie dłonie łatwością uwalniały kolejne małe guziczki, które chwilę wcześniej miał ochotę przetopić na coś innego, a Leo lekko odetchnął.
- Hej, kochanie, noc poślubna dopiero potem... - wymamrotał, kiedy zaczęła go z irytacją rozbierać.
Fuknęła.
- Jeżeli miałeś zamiar tak iść na nasz ślub to nocy poślubnej nie przeżyjesz przez następne dwadzieścia lat – mruknęła ze złością, podnosząc koszulę i zaczęła ją oglądać w świetle. - Mówiłam, żebyś chociaż dzisiaj odpuścił. Jak znajdę tu jakąkolwiek plamę ze smaru, to przysięgam, ze coś ci zrobię.
Jęknął cicho.
- Już mnie wcisnęłaś w to coś! - Wskazał na swoje spodnie i buty. - Zaraz je podrę, bo nie wyobrażam sobie chodzić w tym czymś, ty mnie zabijesz i co wtedy zrobisz? Kto ci pomasuje plecy albo skonstruuje machinę wojenną? Jako niewolnika będziesz miała Jasona?
Odwróciła się do niego i westchnęła.
- Nie. W życiu bym takiego sługusa jak ty nie oddała. – Zaśmiała się na jego oburzony okrzyk. - Chodź tu.
Leo chętnie do niej podszedł, bo to była Reyna, która nie mogła przeżyć bez dokuczania mu i przyczepiania się do najmniejszych szczegółów, a on wątpił, czy mógłby klęknąć przed nią w smar, gdyby była inna.
Podała mu koszulę, a on z chęcią ją założył, przyciągając Reynę do siebie, kochając uczucie jej skóry pod palcami i miękkiego ciała, które wcale się nie opierało. Oparł czoło o jej i spojrzał w ciemne oczy, błyszczące i radosne.
- Boję się – wyznał cicho, przymykając na chwilę oczy. Odetchnął, kiedy poczuł, jak łapie go za policzki.
- Czego? - zamrugała i spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Że mnie opuścisz. Że coś zwalę i będę sam. Że cię skrzywdzę. Wszystkiego. Boję się nawet, że Percy znów obleje nas, albo będzie jęczał, że nie ma niebieskiego tortu.
- Nie mów tak – Reyna wymamrotała. - Ja też się boję. Tego samego co ty. Ale po tu jesteśmy, racja? By się wspierać. Nie miałabym zamiaru wychodzić za ciebie, gdybym miała zamiar uciec albo nie brać odpowiedzialności.
- Kocham cię – mruknął cicho, pochylając się do pocałunku, ale ona odchyliła się szybko.
- Nie tak szybko panie. Najpierw to, co zepsułeś. Już i tak łamię ze sto reguł będąc tutaj. Przynajmniej wyglądaj jakoś.
Rozczochrał włosy, posyłając jej markowy uśmiech, na który tylko wywróciła oczami – ale Leo wiedział, że skrycie go kocha.
- Ja? Proszę pani, Leo Valdez zawsze wygląda bosko i niesamowicie. Jak śmiesz…
- Co ja najlepszego zrobiłam? - sapnęła, szarpiąc jego kołnierzyk i zaczynając zapinać koszulę. Leo był zdumiony, jak szybko jej to idzie. Wiedział, że powinien być urażony jej dowcipem, ale naprawdę, na Reynę nie mógł się gniewać – poza tym, wiedział, że nie mówi poważnie. A nawet gdyby, to miała jego pierścionek i nie mogła już uciec. Było za późno.
Zerknął na rękę, na której błysnął pierścionek i nie zważając na głośny protest, złapał ją za ręce, przyciągając gwałtownie o siebie. Zachichotał, kiedy stłumiony pisk wyciszył się na jego ustach, ale potem już nie mógł o tym myśleć – naprawdę miał lepsze rzeczy do roboty. Protest Reyny trwał pół sekundy, zanim ochoczo go przyciągnęła, łapiąc za bark i włosy, mamrocząc coś niezrozumiale. Poczuł jej uśmiech na ustach, gdy go cmoknęła, ale zaraz potem zaczęła się od niego odsuwać. Prawie warknął ze złością – mała złośnica, ciągle się od niego odsuwała – i zaczął ją natarczywie całować po szczęce.
- Leo, cholera – pół szepnęła, pół jęknęła. - Zaraz zacznie się ślub.
- Nie mogą zacząć bez nas – zauważył, bo miał ją teraz przy sobie, sam i chciał się napawać tym, że go kocha, dba o niego i że może jej dotykać bez obaw. - Dawaj, kilka minut.
Odciągnęła go lekko, zerkając przez przymrużone oczy, a Leo szybko pocałował ją w czoło i powieki, i znów w policzek.
- Z tobą to prędzej kilka godzin – wymamrotała, a choć czuł z satysfakcją, jak topnieje w jego dotyku, to odepchnęła go i na nowo zaczęła zapinać koszulę. Po kilku sekundach była zapięta, nie wygnieciona, bez grama pyłku. Prychnął, wciąż ją obejmując.
- Teraz mogę pocałować moją narzeczoną? - jęknął z niecierpliwości, a Reyna zerknęła na zegarek, wzdychając teatralnie.
- Kilka minut – zaznaczyła, ale Leo już tego nie usłyszał, bo znów ją pocałował, a może ona jego – ale to nie miało znaczenia, bo byli razem, czuł jej uśmiech na ustach, kiedy mu chichotała w wargi, słyszał tętno, jej oddech go ogrzewał i to było wszystko, czego potrzebował. Mógł jej nienawidzić i czasem mieć dość, ale szczerze? Nie wyobrażał sobie życia bez Reyny, córki Bellony.
Ale, rzecz jasna, kiedy zaczynał tracić poczucie czasu i przestrzeni i zaczął niebezpiecznie szukać oparcia, usłyszał rozbawione i zniecierpliwione chrząkanie.
- Em, przeszkadzam? Heeej, ludzie?! Serio, zaraz się spóźnicie... Na własny ślub. – Gdzieś w odmętach świadomości Leo usłyszał Jasona, ale miał to gdzieś, bo ślub i tak był ich, a goście mogli poczekać.
Reyna próbowała się oderwać, ale Leo przyciągnął ją jeszcze mocniej, machając ręką, by natręci sobie poszli.
- Leo, serio, wiem, ze to może być fajne, ale zaraz Chejron sobie pójdzie i będzie miał was gdzieś.
Leo odchylił się, widząc niewyraźnie zniecierpliwionego Jasona, rozbawioną Piper i Hazel, która nie patrzyła mu w oczy, odwracając wzrok na ścianę, czerwieniąc się niemożliwie i wachlując się energicznie. Leo nieprzytomnie pomyślał, że w końcu musi jej to przejść, jeśli zamierzała być przyjaciółką jego i Reyny.
- Serio ludziki, idzie sobie, albo poznacie, czemu Gaja się mnie bała – zagroził, ale Reyna szybko cmoknęła go w usta i wysunęła się z jego ramion, wygładzając sukienkę. Piper szeroko się do niej uśmiechała, jakby coś wiedziała, a Reyna odwzajemniła uśmiech. Niech Afrodyta się pocałuje – i choć obrażanie bogini miłości na ślubie nie było najbystrzejszym pomysłem, to Reyna miała to gdzieś, bo była ona, Leo i to wystarczało. Nie potrzebowała aprobaty Wenus.
Posłała mu szybkie spojrzenie, które odwzajemnił niezadowolony, ale ona już szła, wyciągając rękę.
- Idziesz?
Leo rozejrzał się, widząc Jasona, Piper, Hazel i najważniejszą osobę, Reynę, wciąż z rumieńcami i szybkim oddechem. Czy szedł? Był gotów? Mógł spędzić resztę życia z jedną osobą? Spojrzał na ręce, które nie drżały i uśmiechnął się szeroko do przyjaciół. To było proste i naturalne.
- Idę.
(A potem żyli długo i szczęśliwie, choć czasem zdarzał się pojawiający przyjaciel w najbardziej nieodpowiadającej sytuacji.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz