cursor by thetremblingofmyhand

poniedziałek, 16 listopada 2015

6. Gdy pilot staje się narzędziem demonów

Percy nie wiedział, co nawiedziło jego mamę, ale coś musiało. Żaden człowiek o zdrowym, nieopętanym umyśle zostawiłby go, Percy'ego Jacksona, samego w domu. Na dwa dni. Szczególnie, jeśli tą osobą była jego rodzona matka. Ale najwyraźniej wizja półboskiego syna w towarzystwie śmiertelnych nie-do-końca-teściów była jeszcze bardziej przerażająca niż zostawienie go samego w domu na dwa dni. A to coś znaczyło i Percy szczerze wierzył, że gdyby pojechał z mamą i Paulem do jego rodziców to skończyłoby się tragicznie. Percy po prostu nie pasował do śmiertelników. I jego mama doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

- Nie będzie nas tylko dwa dni, Percy – pouczyła go. - Jesteś już duży, nie masz ośmiu lat. Błagam, chcę zastać dom w takim stanie, w jakim go zostawiłam.

Percy wywrócił oczami.

- Mamo, to boli. Naprawdę. Tu, głęboko. Nie masz żadnej wiary we własnego syna?
Sally uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Mam wiarę w to, co wiem. A wiem tyle, że mój syn jest zdolny do wysadzenia całej dzielnicy w ciągu minuty.

I to wyjaśniało czemu wchodził do pustego mieszkania, cały w śniegu, narzekając pod nosem. Był cały przemoczony, a jego dłonie, przypominające sople, ogrzewała tylko reklamówka z chińskim żarciem. Pożywny i wartościowy posiłek na drugi dzień świąt. Mama zabiłaby go, gdyby zobaczyła co je, szczególnie, że cała lodówka wypełniona była domowym jedzeniem.

Westchnął cicho, kładąc reklamówkę na blat, a potem chuchając na dłonie. Jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło, kiedy ściągnął kurtkę i poczuł jak to jest przebywać w ogrzanym mieszkaniu.

Mrucząc coś pod nosem wyłożył z szafki talerz i sztućce, nakładając sobie jedzenia z pudełka. W jego włosach świeciło jeszcze trochę proszku po wyjątkowo zaciekawionej nim drakainie, wobec której reklamówka z chińskim jedzeniem okazała się zabójcza. Percy nigdy nie wiedział, że te pudełka mogą być takie twarde i stwierdził, że gdyby nie Orkan to wyciąłby miecz z tego papieru.

No dobra, nie oszukujmy się. Nie wyciąłby, bo prędzej pokaleczyłby sobie palce.

Kiedy w kuchni przyjemnie pachniało jakże zdrowym posiłkiem, Percy zajrzał do lodówki i skrzywił się. Był wdzięczny mamie, że zostawiła mu jedzenie i poświęciła swój czas by je przyszykować, ale nie zmieniało to faktu, że gdy myślał o zdrowych, niskotłuszczowych i odżywczych daniach, to coś mu się przewracało w żołądku – wystarczyła zdrowa żywność w obozie. Jak dla niego, święta byłyby cudowne z colą, niebieską oranżadą, cheeseburgerem i niebieskimi ciasteczkami. Może czasem dla odmiany z niezniszczalną chińszczyzną.

Percy nie miał za złe mamie i Paulowi za to, że pojechali. Radził sobie wyśmienicie, a przez
słuchanie w sklepach kolęd codziennie, od ponad miesiąca, jakoś nie udzielił mu się świąteczny nastrój. Jasne, domy, ulice i Times Square były cudownie oświetlone i poozdabiane, ale Percy nigdy nie był typem osoby świątecznej – może dlatego, że święta z Śmierdzącym Gabe'em wcale nie były ciepłe, kochające i rodzinne. Szczególnie nasiliło się to po tym, jak odkrył, że jest synem Posejdona. Jakoś świadomość tego, że bogowie greccy istnieją nie wspierała świętowania Gwiazdki.

A jego mama mogła wreszcie odpocząć (choć Percy spędzania świąt z rodzicami swojego chłopaka nie postrzegał jako odpoczynku – ale może to tylko on) i to się liczyło. Mogła odetchnąć od swojego syna, magnesu na problemy, a Percy nie musiał się co chwila przejmować, że sługusy Kronosa włamią się do mieszkania i powybijają wszystkich jego bliskich. Tak, nawet Paula – może Percy nadal nazywał go w myślach Popisem, ale to nie zmieniało faktu, że po życiu tyle lat z Śmierdzącym Gabe'em jego mama zasługiwała na szczęście, a Paul zdecydowanie sprawiał, że Sally jaśniała.

Opadł na kanapę z talerzem w ręku, przeciągając się z stęknięciem – świąteczne lenistwo strasznie go rozpuściło. Pewnie gdyby nie stalowe pudełka już dawno by był przekąską świąteczną. Sięgnął po kontroler do PlayStation, w myślach widząc resztę tego dnia – granie do późna i obżeranie się tłustym jedzeniem, dopóki Sally z Paulem nie wrócą, a on będzie w panice wyrzucał stalowe pudełka (albo może chował je w szafie, jeszcze nie zdecydował, czy uwalona tłuszczem zbroja nie byłaby odpowiednia), udając, że smakowała mu zielenina mamy – gdy jego rozmyślania z padem w ręku przerwał dzwonek do drzwi.

Zmarszczył brwi – nie spodziewał się nikogo. Grover od dawna się nie odzywał, co wzbudzało w nim jakieś zwątpienie, ale odpychał je od siebie. Satyr był teraz władcą przyrody, miał zobowiązania. Zaś w obozie był całkiem niedawno przez nudę przerwy świątecznej i gołąbków w domu, które powodowały odruch wymiotny, więc wiedział, że Chejron go nie potrzebował. Tylko dwie możliwości były prawdopodobne, a Percy odruchowo sięgnął po swój śmiertelnie niebezpieczny długopis, odkładając kontroler. Może i kartonowe pudełka były niesamowite, ale długopis za dwadzieścia centów jeszcze bardziej.

Podszedł ostrożnie do drzwi, zdejmując zatyczkę, a w jego dłoniach urósł metrowy spiżowy miecz, którego rękojeść idealnie się dopasowała do jego dłoni, jakby była brakującą połówką. Kojący dotyk broni odruchowo uspokoił jego zszargane nerwy, ale nadal się nieco obawiał – nie tyle osoby za drzwiami, co tego, co może zrobić mu jego mama gdyby walczył z potworem w salonie.

Otworzył drzwi, a widok za nimi sprawił, że jednocześnie odetchnął i nieco się zdziwił.

- Co tu robisz? - spytał zaskoczony, widząc znaną blondynkę, całą w śniegu i przemoczoną. Jej szare oczy błyszczały rozbawieniem, ale całe ubranie miała ubrudzone przez roztopiony śnieg. Zima na Manhattanie była brudna, niechlujna i mokra.

- Kulturalny jak zawsze, widzę – stwierdziła, choć jej zęby mocno szczękały. - Nawet się nie przywitałeś.

- Cześć – powiedział, wywracając oczami. - Co tu robisz?

Annabeth parsknęła, przechodząc pod jego ramieniem i weszła do mieszkania jak do własnego domu. Ściągnęła czapkę i potrząsnęła głową, rozsypując śnieg, a Percy nie mógł nie podziwiać jej błyszczących, jasnych włosów. Zastanawiał się czy nadal pachną cytrynami, a potem skarcił w myślach, szybko zamykając drzwi i odwracając się, żeby nie zobaczyła jego rumieńca.

- Gdzie twoja mama i Paul? - spytała, wieszając kurtkę, a Percy nawet nie zdziwił się, że Annabeth zachowuje się jak u siebie. W końcu jego mama traktowała ją jak własną córkę, którą mogła molestować opowieściami o jego dzieciństwie – Percy nadal nie mógł spojrzeć prosto w oczy Thalii i Annabeth bez wspominania pewnej historii, w którą zaangażowana była fontanna, lód, kaczki i laska od staruszka. Zatkał Orkana i schował długopis do kieszeni.

- Pojechali do rodziców Paula na dwa dni – wzruszył ramionami, idąc do kuchni. - Chcesz coś do jedzenia?

- Jak masz, to daj coś ciepłego, byłam na zewnątrz prawie godzinę. – Spojrzała na niego z uśmiechem. - Nigdy nie uwierzę, że zostawili cię samego z własnej woli na tak długo, Percy.

- Jesteś jak moja mama – mruknął z urazą, nakładając na patelnię resztę chińszczyzny, by ją podgrzać, bo już ostygła – miała być na później, ale jakby mógł odmówić Annabeth? - Wy, kobiety. Żadnej wiary.

- Bo cię znamy, Glonomóżdżku – odpowiedziała z uśmiechem, a on spojrzał w jej oczy o sekundę za długo. - Tu nie chodzi o wiarę, tylko o zdrowy rozsądek. Twoja mama pewnie przed zostawieniem cię tutaj spadła ze schodów. – Percy prychnął, zabierając swój talerz z kanapy i stawiając go na wysokim blacie naprzeciw Annabeth. Dziewczyna wygodnie usadowiła się na wysokim taborecie, rozcierając skostniałe dłonie. Percy natychmiast wypędził z głowy myśl, by samemu je rozgrzać, bo sprawiała ona, że patrzył się na przyjaciółkę zbyt długo. Po chwili kręcenia się bez celu pod czujnym okiem Annabeth nałożył parujące jedzenie na talerz i wyłączył kuchenkę.

- Domowa, świąteczna chińszczyzna – wyszczerzył zęby, stawiając pachnący talerz przed przyjaciółką, która uniosła brew.

- Pewnie z mięsem od sąsiadów i warzywami z ogródka? - mruknęła sarkastycznie.

Percy usiadł naprzeciwko, patrząc, jak dziewczyna je. Jakoś nie był za bardzo głodny, a widok Annabeth wniósł dziwną radość do jego nudnego, zimowego życia. Nie miał ochoty nic robić, tylko patrzeć na nią – na układające się fale przemoczonych włosów, błysk ust lub rzęsy rzucające cienie na policzki. Na dołeczki w policzkach, przez które rzadko się uśmiechała przy ludziach bo wyglądała jak dziecko, albo zmarszczki na czole, gdy się denerwowała. To było całkiem normalne – nie widział jej przecież pół roku, prawda?

- To co tu robisz? - zmienił temat, huśtając się na stołku, przez co posłała mu groźne spojrzenie w takim macoszym stylu.

- Jechaliśmy do jakiegoś wujka kuzyna siostry męża bratanicy ciotki ojca, który mieszka na Manhattanie – wyrecytowała, patrząc na sufit. - Jakoś nie miałam ochoty na rodzinne spotkanie – skrzywiła się.

- Ja też nie miałbym gdybym musiał się przedstawić w stylu: „Hej, jestem córką wujka kuzyna blablabla nie mam pojęcia co jest dalej” - Percy wywrócił oczami, a Annabeth uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową. - Więc oczywiście wybrałaś mnie, hm? - uśmiechnął się szeroko, a blondynka spojrzała na jego talerz.

- Jedzenie ci stygnie.

- Wiedziałem – powiedział z satysfakcją. - Każdy stęskniłby się za mną po takim czasie. Taki już mam charakter.

- Taki masz charakter, że ludzie wolą już jechać do wujka kuzyna, Glonomóżdżku – powiedziała z uśmiechem, ignorując jego oburzone „Ej!”. - Co tam słychać na Manhattanie?

Więc Percy zaczął jej opowiadać: jak nudno jest w szkole, jak spotyka się co jakiś czas z Rachel i poznał jej rodziców (Percy nie mógł zrozumieć, czemu się tak skrzywiła – może ugryzła gorzkie warzywo albo papryczkę) i jak spokojnie toczy się jego życie mimo odrodzonego Kronosa.

- Wiem, prawda? - Annabeth zmarszczyła brwi, choć Percy miał dziwne przeczucie, że dziewczyna coś ukrywa. - Prawie żadnego znaku. Nic. Cicho. Po bitwie z Atlasem na Othrys nawet u mnie jest spokojnie.

- Martwi mnie jeszcze jedno – wyznał, choć sam do siebie tego nie dopuszczał. - Grover w ogóle się nie odzywa.

- Jest panem przyrody – szukała wymówki Annabeth, choć też czuła troskę o swojego przyjaciela. - Ma dużo obowiązków na głowie, nie przejmuj się.

Percy skinął głową, choć jakaś obawa nadal się w nim tliła.

- Miałaś jakieś wieści od Chejrona? - spytał, starając się zmienić temat. Annabeth spojrzała na niego, a potem wyjrzała przez okno na ruchliwe, zabłocone ulice.

- Nie - powiedziała krótko, a Percy znów miał sekundowe wrażenie, że Annabeth jest jakaś nieswoja.

- To dziwne - zmarszczył brwi. - Kr...Nasz przyjaciel - poprawił się, bo nazwy były bardzo niebezpieczne w tych czasach - się odrodził, powinniśmy mieć zaprzątniętą głowę.

Annabeth cicho westchnęła, splotła dłonie na kolanach i przymknęła oczy. Czasem, patrząc na nią, Percy wątpił, że mają tylko piętnaście lat.

- Trzeba pilnować Andromedę - dodał. - Chejron zaczął planować pozbycie się jej.

Annabeth odwróciła wzrok od okna i spojrzała na niego kątem oka, a potem wstała gwałtownie. Percy odwrócił się zaskoczony.

- Przyszłam do ciebie Glonomóżdżku, bo wolałam towarzystwo przyjaciela, a nie starej ciotki Mary, która narzeka na moją matkę - zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi. - Możesz przestać mówić o wojnie?

- Myślałem, że lubisz rozmawiać o planach i strategiach - uniósł brew z rozbawieniem.

Wyrzuciła ręce w powietrze.

- Ale nie w święta! Chodź, obejrzyjmy coś, pograjmy, błagam, tylko skończ tak mądrze gadać, bo zwariuję.

- Aha. Czyli jesteś zła, bo zacząłem się przejmować poważnymi sprawami?

- Tak - Annabeth spiorunowała go wzrokiem, ale kącik jej ust się unosił. - Jesteś Glonomóżdżkiem. Nie martw się przeciwnikiem, nie omawiaj jego strategii.

- Powinienem czuć się obrażony. - Percy splótł ręce na piersi, próbując się nie roześmiać na widok sfrustrowania przyjaciółki. Wiedział, że ona tylko żartuje - zdawał sobie sprawę, że czasem naprawdę miał zamiast mózgu glony.

Annabeth pokręciła głową z poirytowanym westchnięciem i wstała z stołka.

- Chodź. Zaraz zacznie się "Zrób to sam".

Percy prychnął, choć także wstał i usiadł obok przyjaciółki na kanapie.

- Chyba żartujesz, że będę to oglądał.

Annabeth postukała palcem w brodę, wygodnie usadawiając się obok niego. Ich ramiona się przyjemnie ocierały, a Percy nie wiedział co czuć - radość z powodu ich bliskości czy zażenowanie. Obracając pilota w dłoniach przełączyła telewizor z kanału do PlayStation na inną stację i wyłączyła konsolę.

- Hmm... Co my tu jeszcze mamy... Jest o środowisku goryli na National Geographic albo... O! Historie wojen starożytnych - jej oczy rozbłysły, ale Percy wyrwał pilota z jej rąk, marszcząc brwi.

- To ja mam takie kanały? - jego głos wyrażał niedowierzanie. - Już chyba wolałbym ciotkę Mary.

Annabeth odwróciła się twarzą w jego stronę z śmiertelnie poważną miną. Percy czuł się nieswojo, mając ją tak blisko, twarzą w twarz - nachodziły go niechciane wspomnienia suchych ust, gorąca i oszołomienia z pewnej wyspy wulkanicznej. Ale Annabeth najwyraźniej nie podzielała jego zawstydzenia - albo dobrze to ukrywała.

- Nigdy nie rozmawiajmy o ciotce Mary. Nigdy. Uwierz mi, nawet program o okresie godowym goryli jest ciekawszy – powiedziała ponuro, nawiązując do programu szybko pominiętego przed sekundą.

- Ale chyba nie wyobrażasz sobie, że będę oglądał wojny starożytne! Annabeth! Mamy dwudziesty pierwszy wiek! - Percy jęknął rozpaczliwie, starając się przybrać jak najbardziej błagalną minę, ale Annabeth była nieugięta.

- To nasze dziedzictwo - zmarszczyła brwi. - To byli nasi przodkowie, wyniki tych bitew ukształtowały dzisiejszy świat. Wielu z tych ludzi było dziećmi bogów – powiedziała przemądrzale.

- A nie wolisz obejrzeć wywiadu z Britney? - Percy na nowo spróbował perswazji, patrząc na co natrafił jego pilot. Annabeth również spojrzała na ekran z uniesioną brwią. Percy niesłyszalnie odetchnął z ulgą - jeszcze sekunda wpływu tych szarych oczu i obejrzałby nawet program o okresie godowym goryli.

- Nie lubię jej. – Zabrała pilota, z niecierpliwością szukając czegoś innego do oglądania.

- Jak można nie lubić Britney? - Złapał się za serce, wpatrując z niedowierzaniem w przyjaciółkę.

Annabeth uśmiechnęła się kącikiem ust, a Percy mimowolnie zobaczył jej dołeczki. Była wtedy taka słodka - traciła całą siłę burzowego spojrzenia i zmarszczonych brwi, które pewnie przyprawiłyby nawet Aresa o panikę.

- Nie mów mi, że niezniszczalny bohater lubi Britney Spears? - Roześmiała się, a Percy skrzywił się, na nowo wyrywając jej pilota. Kanały co chwila przeskakiwały, kiedy Percy szybko mijał naukowe stacje. Wiedział, że gdy tylko Annabeth ujrzy tytuły programów to będzie miał zniszczone całe popołudnie.

- Dobra. Koniec tematu. Ale to ona ukształtowała dzisiejszy rynek muzyczny.

- Percy, nie obrażaj się! Nie wiedziałam, że masz takie pojęcie o muzyce!

Percy trafił na stację z jakimiś kreskówkami i uśmiechnął się szeroko.

- Powiedziałem koniec. Britney to Britney. A teraz obejrzymy edukującą bajkę.

Annabeth spojrzała krytycznie na animację.

- Co jest z jego rękami? I nogami? Czemu ma takie oczy i głowę? Normalne ciało nigdy by nie uniosło takich kończyn, to nie możliwe. Mógłby uszkodzić szyję i mieć poważne problemy z kręgosłupem. Gdzie są jego kości, skoro umie się tak wygiąć...? I Percy... Czemu on gada z wężem?…

Percy przymknął oczy, rzucając na bok szatańskie narzędzie sterujące telewizorem.

- Nigdy nie oglądałaś tej bajki? - spytał z niedowierzaniem. - To klasyk. To jak...wojny starożytne bajek animowanych.

- Przecież to jakaś paranoja! - Annabeth przypatrywała się z niedowierzaniem w kreskówkę. Gdyby nie był tak zaskoczony, może by się roześmiał na widok jej szoku. - Nie porównuj tego czegoś co pierze mózgi dzieciom z wojnami starożytnymi.

- To edukacyjna kreskówka! Uczy dzieci współczucia i emocji.

- I pokazuje niemożliwe rzeczy! A potem dziecko wskoczy pod samochód myśląc, że zostanie z niego plama, z której z powrotem złoży się w normalne ciało!

- To komediowe dodatki. Ogólnie jest bardzo głęboka! Pokazuje dzieciom czym jest życie i uczy ich podstawowych rzeczy. Dlatego jestem teraz taki głęboki emocjonalnie.

Annabeth założyła ramiona na piersi, prychając.

- Nigdy nie pozwoliłabym oglądać moim dzieciom takich bzdur.

- Wolałabyś pokazywać im rozmnażanie goryli? - uniósł z niedowierzaniem brwi. - Ta bajka jest... cool. Goryle nie są. Inni by się śmiali z nich w szkole.

- Ale by były wyedukowane!

- Ta bajka też jest edukacyjna! Każde dziecko powinno ją obejrzeć! Nie powinnaś im tego zabraniać.

- Czyli mówisz mi, że dzieci powinny mieć wyprane mózgi, ale być lubiane?

Pokiwał głową.

- Ja bym im puszczał co by chciały.

Zmierzyli się wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami, a Percy pierwszy nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, zginając wpół.

- Byłbyś wspaniałym ojcem - Annabeth wymamrotała kąśliwie, patrząc na rechotającego przyjaciela.

- Lepszym wujkiem - prychnął z rozbawieniem, patrząc, jak Annabeth przełącza stację, mrucząc coś pod nosem. - Wujek Percy by puszczał świetne bajki, kiedy mama truła by ich wojnami starożytnymi lub życiem goryli.

Annabeth nadal coś mamrotała, zerkając na niego kątem oka. Percy wreszcie się uspokoił.

- Zdajesz sobie sprawę, że przez ciebie zaczęliśmy dyskutować o moich dzieciach?

Percy wzruszył ramionami z szerokim uśmiechem, kiedy Annabeth maltretowała guzik, pomijając stacje muzyczne.

- No, ale przyznasz, że gdybym cię odwiedzał, to by lgnęły w moją stronę.

- W takim tempie nie jestem pewna, czy przeżyjesz do tego momentu, czy prędzej cię zamorduję - posłała mu mrożący krew w żyłach wzrok, ale jej dołeczki niszczyły cały efekt. - Oglądamy "Zrób to sam".

- Program o trąbkach? - Percy zaczął kaszleć. - Jest wywiad z Britney. Przełącz to.

- Nie - potrząsnęła głową stanowczo. - Ten program jest bardzo przydatny i pokazuje ważne sprawy w życiu.

- Dla ciebie ważną sprawą w życiu jest to, jak zrobić trąbkę z rurki po papierze toaletowym?

Westchnęła.

- To jaki będzie kompromis? Na pewno nie włączę Britney ani tej przeklętej bajki. Jak ja się cieszę, że Chejron mi tego nie puszczał w obozie.

- To mój telewizor. Ja chcę obejrzeć Britney.

- Percy, daj spokój! - jęknęła, odchylając się, kiedy próbował wyrwać jej pilota. - Zachowujesz się jak dziecko!

- A ty jak stara ciotka! Nie będę programu o trąbkach oglądał, chyba żartujesz! - Pochylił się dalej, kiedy Annabeth, krzycząc, odsuwała się od niego. - Daj mi tego pilota.

- Nie! Będziesz jakieś piosenki popowe puszczał! Daj spokój! - powtórzyła. - Nawet się nie waż - zagroziła, na wpół leżąc i trzymając obiema dłońmi szatańskie narzędzie za głową.

Percy nie posłuchał.

- Złaź ze mnie! Percy! Złaź!

- Nie - wysapał, leżąc na przyjaciółce, kiedy ta kopała i krzyczała. - Dawaj pilota!

- Nie oddam ci go! - krzyknęła bohatersko, wyszarpując się z uścisku Percy'ego. - Jest mój! - kliknęła numer stacji, na której, jak pamiętała, leciał program o najważniejszych bitwach starożytnych. - Zgnia...tasz mnie…

Percy powstrzymał jej mocne kopniaki, choć był pewny, że nazajutrz będzie miał okropne siniaki.

- Percy, złaź! Chodź, pośmiejemy się z nieudolności osób, które robiły kostiumy!

- Nie - stwierdził twardo. - Leci wywiad z Britney. Przełączaj.

Syknęła ze złością, wreszcie go skopując. Odleciał na podłogę ze stęknięciem, ale, ku przerażeniu blondynki, trzymał w dłoniach pilota - nawet się nie zorientowała, kiedy go jej wyrwał.

- Oddawaj!

Wydał z siebie zwycięski okrzyk, szybko szukając stacji z wywiadem. Niestety, nie pamiętał numeru kanału, wiec z niecierpliwością klikał po kolei. Annabeth wykorzystała ten czas, by na niego wskoczyć i szarpać się o pilota. Jeśli to narzędzie będzie w nieuszkodzonym stanie po ich dziecinnych zachowaniach, to Percy był Świętą Teresą.

- Jestem gościem, Glonomóżdżku! Przysługuje mi prawo oglądania co chcę!

Percy wytknął w jej stronę język, kiedy zaklinował jej mocne, niepowstrzymane kończyny i przerzucił pod siebie. Jej ręce trzymał ściśnięte kolanami do tułowia, kiedy Annabeth krzyczała coś niezrozumiałego. Percy nie wiedział, skąd się bierze jego ochota na niepowstrzymany rechot, skoro był cały poobijany, ale jej nie powstrzymywał.

- Nie śmiej się! - warknęła, a potem pokazała Percy'emu, czemu to zawsze ona wygrywała w pojedynkach i że jej najdłuższy spośród herosów trening odniósł jakiś sukces - wiedząc, że jej ręce są w tragicznym położeniu, przeniosła całą siłę na nogi. Zaklinowała biodra Percy'ego kolanami i wytężając wszystkie siły szarpnęła się, przerzucając go na podłogę. Wydała triumfalny okrzyk.

- Ha! Mam cię! Dawaj pilota.

Percy wciąż był nieco oszołomiony szybkością manewru Annabeth. Zamrugał i spojrzał na nią.

- Włosy ci się rozpuściły.

- Ja... Co? - Annabeth zmarszczyła brwi, wytrącona z rytmu. Nawet nie zauważyła, że podczas szaleńczej szarpaniny i wrzasków, jej biedna gumka ustąpiła, puszczając włosy luźną falą. Miała ochotę spiąć je ponownie, ale obiema dłońmi przetrzymała ręce Percy'ego.

- Gdzie jest pilot? - wyszeptała z trwogą. Percy zmarszczył brwi.

- To nie ty go masz?

-... Nie.

Percy mógł wiele znieść - dziecinne zachowanie Annabeth, jej dołeczki, wrzaski, kopniaki, jej ciało usadowione wygodnie na jego biodrach, ale zagubienie na zwykle twardej i chłodnej twarzy to było za wiele.

Gdy Percy zaczął się pod nią trząść spojrzała na niego z niepokojem, ale ujrzała czerwoną twarz i załzawione oczy, więc walnęła go mocno w ramię. Percy w zamian zaczął ją łaskotać i tak rozpętało się prawdziwe piekło, przeplatane z krzykami, chichotami, rechotami i wrzaskami, gdy rozplątane włosy utkwiły w dwudziestu miejscach po turlaniu się po podłodze. Twarz Annabeth była dziwną mieszanką wściekłej purpury i czerwieni spowodowanej niekończącym się śmiechem, a ciało Percy'ego miało siniaki wszędzie. Przynajmniej wiedział, że Annabeth ma mocne łaskotki.

- Stop! - jęknęła, ponownie na nim siadając, ale z mniejszą siłą niż wcześniej. - Rozejm!

- Wymiękasz? - spojrzał na nią z błyszczącymi oczami, ale Annabeth potrząsnęła głową.

- Daję ci czas na odpoczynek.

Prychnął.

- Mi? To ty dyszysz jak lokomotywa.

- Wcale nie! - zaczęła uspokajać oddech, rumieniąc się, a Percy znów się roześmiał, mimo sprzeciwu jego brzucha. Annabeth uniosła brew, a potem na próbę połaskotała go. Ciałem Percy'ego wstrząsnął potężny spazm, a on natychmiast się uspokoił.

- Nie zrobiłaś tego - wstrzymał oddech, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciółkę. Jej oczy zabłysnęły diabelsko. I Percy już wiedział, czego się spodziewać, ale i tak było to okropne przeżycie. Zaczął się rzucać, wrzeszcząc, czując, jak jego policzki czerwienią się.

- Przestań! Przestań! - złapał ją za ramiona, próbując powstrzymać diabelskie dłonie. Z trudnością łapał oddech.

- Hej, wrócili...!

Rozległ się szczęk drzwi, który natychmiast uspokoił Annabeth. Oboje spojrzeli na drzwi, przez które przechodziła uśmiechnięta mama Percy'ego. Uśmiech na jej twarzy zamarł. Percy, świadom swoich hormonów, doskonale wiedział jak wyglądali - czerwoni, roztrzepani, dyszący, z Annabeth siedzącą na nim i jego rękach trzymających ją za ramiona.

- Em... Przeszkadzam?

- Cześć, mamo - powiedział z uśmiechem, który jasno pokazywał, że ma zamiar się stopić i zamienić w kałużę, na którą nikt nie będzie zwracał uwagi. - Nie, nie, nie, no co ty, my tylko... - spojrzał z paniką na przyjaciółkę. - Kłóciliśmy się o pilota...? - zakończył kulawo.

Paul wybrał akurat ten moment, by zjawić się w progu ze zmarszczonymi brwiami.

- Sally? Czemu stoisz w pro... - urwał, widząc na co patrzy się jego dziewczyna. Percy z Annabeth zastygli jak rzeźby lub jelenie w błysku reflektorów - żadne z nich się nie ruszyło, czując potwora wstydu zżerającego ich wnętrzności.

- Widzisz... - Paul oparł się na framudze z dziwnym uśmiechem, kiedy Sally w końcu zaczęła chichotać.

Percy wreszcie odzyskał świadomość, spojrzał na przyjaciółkę i puścił ją, a ta zażenowana usiadła obok na podłodze. Osobom postronnym trudno było wytłumaczyć, że wstąpił w nich dziwny, dziecinny duch, a to wszystko było niewinną zabawą. - A ty się martwiłaś, że Percy będzie samotny i znudzony - powiedział sugestywnym tonem, który sprawił, że Percy nawet nie miał odwagi spojrzeć na Annabeth - jedyne, czego pragnął to zamienić się w cień, mokrą plamę, cokolwiek, byleby nie czuć takiego gorąca na twarzy.

A w tle niewinnie leciał wywiad z Britney Spears, którego podczas szarpaniny włączyło piekielne narzędzie diabła.

*
Kulawy tytuł, kulawe wszystko, ale miałam ochotę na Percabeth, to Percabeth napisałam. Taki ze mnie rebel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz