cursor by thetremblingofmyhand

poniedziałek, 16 listopada 2015

3. Gdy olej leje się litrami

Dzień zaczął się jak zwykle. Irytujący dźwięk brzęczał i brzęczał, i brzęczał, i brzę...

BUM!

Głośny huk przerwał nieznośny hałas, przeplatany burknięciami i jęczeniem. Reyna przytulała się rozpaczliwie w ciepłą kołdrę i miękką poduszkę, przywołując miłe obrazy snu. Niestety, mimo usilnych starań i wyobrażania sobie różnych rzeczy pomocnych w śnie, ciągle otwierała jedno oko, licząc, ile ma minut nim stanie się konieczne, by wstała.

W końcu warknęła głośno, wciąż otulając się pościelą i zwlokła się powoli do łazienki. Szła na oślep, licząc, że jej matka będzie łaskawa i cofnie czas, pozwalając Reynie pospać dwa razy więcej.

Niestety, nie dość, że jej matka nie miała takich uprawnień, to jeszcze Reyna nie żywiła do niej gorących uczuć, więc nie była pewna, czy z dodatkową złośliwością Bellona nie uprzykrzy jej tego poranka.

Trzeba było położyć się wcześniej, pomyślała, z miłością marząc o dotyku materaca pod ciałem i...

Dość. Musisz się ogarnąć, czeka na ciebie masę obowiązków, pomyśl o...

Po tym postanowieniu poszło nieco lepiej, choć wciąż mamrotała pod nosem, narzekając na wczesne poranki. Co prawda po tylu latach przyzwyczaiła się do swoich obowiązków i wczesnego wstawania, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się cudownie nocą, a beznadziejnie rankami.

Czesząc włosy i patrząc na radosne, letnie słońce, ćwierkające ptaszki i wszystko to, co zapowiadało cudowny dzień, miała ochotę zakopać się w kapsule pod ziemią i spać wieczność. Jej mózg natychmiast ogarnęła senna mgiełka, kiedy wyobraziła sobie takie spanie bez końca...

Westchnęła ciężko, opadając na krzesło przy stole i patrząc spod byka na swoje psy.

- Już się tak nie szczerzcie – warknęła, a zwierzaki zwróciły na nią swoje rubinowe, martwe oczy. - Tylko psychole karzą wstawać o szóstej w soboty – mruczała pod nosem.

Miała choć tyle szczęścia, że w soboty śniadania w jadalni były później i mogła spokojnie ogarnąć swoje ciało, by wyglądać choć trochę normalnie. Nikt przecież wiedzieć nie musiał, że pod jej chłodną pokrywą kryje się chęć spania do dwunastej.

Jednak coś ją niepokoiło – Argentum i Aurum byli dziwnie nieruchomi. Choć zwykle przy innych ludziach sprawiali wrażenie nieczułych, metalowych bestii, to rankiem zwykle ocierali się o nią chłodnymi cielskami, skrzypiąc prosząco. Teraz jednak Aurum leżał na podłodze patrząc od kilku minut przez okno. Argentum piszczał cicho obok niego.

Reyna podeszła zmartwiona do swoich pupili. Byli jej wiernymi towarzyszami od lat, kiedy w podzięce za pomoc Wulkan podarował jej dwa niepotrzebne prototypy, by pomagały jej w misjach i trudnościach. Nie mogła sobie wyobrazić, że ich straci.

Sięgnęła ręką do złotego psa, kiedy Argentum warknął ostrzegawczo, jak wtedy, gdy wyczuwał kłamstwo i chęć oszukania swojej pani.

Reyna cofnęła się zdumiona, kiedy srebrna maszyna zaczęła okrążać swojego brata, patrząc na nią ostrzegawczo. Psy były jej i tylko jej się słuchały.

Spojrzała niepewnie na zdenerwowanego Argentum, mrucząc cicho i uspokajająco, ale na nic się to nie zdało. Aurum leżał bez ruchu, rzężąc przeraźliwie.

Westchnęła cicho, przecierając twarz. Ten dzień zdecydowanie nie będzie dobry.

Reyna weszła do warsztatu dzieci Wulkana – silnych, wysokich i nieco przerażających, patrząc na to, że całe dnie spędzali oni w kuźni. Zaczepiła przechodzącą obok dziewczynę, z ciasno spiętymi włosami i maską na twarzy.

- Och, pretor – pochyliła głowę, ściągając maskę i patrząc podejrzliwie ciemnymi, błyszczącymi oczami. - Co cię do nas sprowadza?

Reyna zmrużyła oczy.

- Coś jest nie tak z moimi psami, prezentem od waszego ojca – powiedziała, trąc ramię. - Aurum tylko leży nieruchomo, wydając jakieś dziwne odgłosy, a Argentum warczy na mnie za każdym razem jak podejdę – wyjaśniła, czując gorąco kuźni. Wokół słychać było trzask i brzdęk, pokrzykiwania i nawet muzykę z radia. - Chciałam spytać, czy któreś z dzieci Wulkana mogłoby zajrzeć, co się dzieje.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Może to zwykłe zwarcie czy błąd w układzie, zahaczone zębatki – wzruszyła ramionami, a Reyna poczuła falę wściekłości. Z jej psami było coś nie tak, a ta dziewczyna była tak obojętna?

- Możesz iść do Valdeza, pretorze – zasugerowała, a Reyna spojrzała na nią pytająco. Uśmiechnęła się lekko. - Co jak co, ale nie każdy umie naprawić spiżowego smoka w jedną noc. Jeśli coś jest nie tak z psami od ojca, to Leo na pewno sobie poradzi.

Reyna poczuła ochotę na walnięcie się w głowę. Valdez! No pewnie! Widziała go z kilka razy w ciągu dnia, ale nie przyszło jej do głowy, by poprosić, żeby zajrzał co jest nie tak z Aurum. Był w Nowym Rzymie od kilku dni, mimo że wiele ludzi patrzało na niego wściekle, a larowie burczeli coś pod nosem o śmierdzących Grekach. Reynę bawiło to, że mimo tego całego nastawienia anty-Valdez, Leo wciąż gwiżdże idąc ścieżką i macha każdemu. Oczywiście, nie wszyscy go winili – ale była to mniejszość, która walczyła wraz z Grekami z oddziałami Gai, kiedy przetransportowała z pomocą Nico Atenę Partenos. Starzy legioniści nadal byli zmierzli i patrzyli wrogo na każdego członka Obozu Herosów – ale Reynę obchodziło to tyle, co nic.

- Dziękuję – powiedziała chłodno, kiwając głową. Córka Wulkana ponownie wzruszyła ramionami.

- Nie ma za co, w końcu jesteś pretorem – zauważyła, szybko naciągając maskę i znikając po skinięciu głową. Nim Reyna zdążyła zrozumieć sens jej słów, dziewczyna zniknęła. Reyna prychnęła pod nosem, wychodząc pośpiesznie z kuźni. Była córą wojny i broń nie była jej obca, ale atmosfera warsztatu przytłaczała ją. Czuć tam było jakąś ponurość, jakby dzieci Wulkana uważały, że tylko tam należą, że nie mają prawa być wśród ludzi. To ją niepokoiło.

- Gdzie on jest... – mruczała cicho pod nosem, co jakiś czas pozdrawiając centurionów lub znajomych. - Widziałeś Valdeza? - spytała, podchodząc pośpiesznie do Franka.

- Nie – zmarszczył brwi. - Coś się stało?

Reyna machnęła lekceważąco ręką, choć w środku zżerał ją strach o swoich ulubieńców.

- Sprawy pretorskie.

Frank uśmiechnął się.

- No tak, sprawy pretorskie nie dotyczą pretora – wywrócił oczami.

Reyna mimo woli uśmiechnęła się lekko.

- Moje sprawy – poprawiła. - Masz pomysł, gdzie może się szlajać?

- To Leo – Frank roześmiał się lekko. - Może jest w kuźni, albo z Festusem. Może znów próbuje rozkręcić posąg Wulkana, bo wiesz... "Jest tak spięty, mój tato, taki sztywny i nieruchomy, powinien mieć rozluźnione te przekładnie" – wywrócił oczami. - Nawet gadanie, że to posąg nic nie pomogło.

- Dzięki – Reyna pokiwała głową, machając przyjacielowi. - Do zobaczenia!

Po dziesięciu minutach była zirytowana. Gdzie on do cholery był? Obeszła z pół obozu, aż w końcu zostały tylko Ogrody Bachusa. Westchnęła cicho, zagłębiając się w piękne ogrody, jej ulubione miejsce w całym obozie. Zewsząd otaczał ją przyjemny zapach, a oczy eksplodowały przez paletę kolorów. Czerwone róże, żółte i pomarańczowe tulipany, niebieskie niezapominajki, i wiele różnych ziół oraz kwiatów, od których kręciło jej się w głowie. Odetchnęła z przyjemnością, czując, jak jej napięcie nieco schodzi. Ogrody zawsze tak na nią działały – przypominały jej te lata spędzone z Hyllą, kiedy martwiły się jedynie o brudne stopy i plamy od trawy.

Minęła parę osób, aż w końcu znalazła uciekiniera, siedzącego spokojnie na ławce, wśród czerwonych kwiatów. Choć nieco zdziwiło ją, czemu mechanik siedzi przy roślinach i to z takim relaksem, bardzo niepodobnym do niego, to nie okazała tego. Ale dziwnie było widzieć Valdeza, który nie składa w sekundę małego autka, rzężącego przy każdym ruchu, które wnerwia wszystkich na spotkaniu, a w następną znów się nudzi i coś buduje, jeszcze gorszego.

- Nareszcie! Wszędzie cię szukałam! - powiedziała, wyrzucając ramiona w górę. Leo przeniósł na nią powoli wzrok, a błysk rozświetlił mu oczy.

- Kto by wiedział, że sama Reyna, pretor Dwunastego Legionu rzymskiego będzie szukała mnie, Leo Valdeza, skromnego mechanika – uniósł brew, klepiąc miejsce obok siebie. Reyna jednak stała nad nim, świadoma, że staje się coraz bardziej zdesperowana. Aurum był w domu półtora godziny i nawet jeśli Argentum bronił go zaciekle i nie pozwalał się zbliżyć, Reyna była uspokojona, gdy widziała złotego psa. Teraz nie była świadoma, co się dzieje w jej mieszkaniu. A co jeśli stało się coś poważnego?!

- Mam ważną sprawę. Proszę – dodała, a Leo chyba zrozumiał, że sprawa jest poważna, bo wyprostował się, mierząc ją badawczym wzrokiem.

- Co się stało?

- Coś z Aurum. Ta dziewczyna od Wulkana...

- Jessie?

- Tak, chyba tak. Powiedziała, że jesteś najlepszą osobą. Od rana Aurum leży nieruchomo, a gdy chcę sprawdzić o co chodzi, Argentum warczy na mnie.

Leo zmarszczył brwi.

- Może Aurum dolega to, co zwykle maszynom – wzruszył ramionami. - Może jakiś wyciek, albo coś zardzewiało. Argentum może obwiniać ciebie, skoro, jak podejrzewam, wczoraj wszystko było dobrze.

Reyna pokiwała głową, cicho wzdychając – pomimo wszystkiego, co dzieliło ją z Valdezem, w sprawie maszyn ufała mu jak nikomu.

- Chodź do mnie.

Na twarzy Leo wyrósł uśmieszek, kiedy wstał swobodnie, zaciskając dłonie w kieszeniach.

- Reyna, Reyna, dopiero co się spotkaliśmy, spokojnie.

Reyna wywróciła oczami.

- Tak tak, żyj nadal w złudzeniach, Valdez.

Otwarła powoli drzwi, słysząc warkot. Och, domek, słodki domek.

- Wchodź pierwszy – powiedziała, mrużąc oczy, ale Leo tylko kołysał się na piętach, słysząc ciche szczękanie metalowych łap.

- A to nie kobiety szły pierwsze? - spytał, unosząc brew i patrząc na nią w ten irytujący sposób – jakby mocno przesadził z kawą, jednocześnie wyzywając ją. Czasem nie mogła oprzeć się wyzwaniu.

- Tak, pewnie, schowaj się za mną i bój się piesków – powiedziała kpiąco, ale wciąż stojąc w progu, rozglądając się niepewnie. Kuchni nie było widać, ale była pewna, że to warczenie nie wróży nic dobrego.

- Za tobą mogę mieć dobry widok – powiedział znacząco, a Reyna tylko wywróciła oczami. - Poza tym, czy to nie są te krwiożerce psy, co jedzą kończyny?

Reyna prychnęła.

- Kto ci naopowiadał takich głupstw o moich maleństwach?

- No nie wiem... ty?

Pretor westchnęła cicho, zerkając na niego kątem oka.

- I jak to rozwiążemy?

- Papier, kamień, nożyce? - zaproponował.

Kilka sekund później Reyna uśmiechała się zwycięsko.

- Proszę, Valdez, przodem, śmiało.

- Przestań, bo jeszcze pomyślę, że specjalnie chcesz mnie zajść – zasugerował z błyskiem w oku.

Reyna uśmiechnęła się szeroko.

- Tak, moje psy cię zwiążą, a ja wykorzystam, pasuje?

Odwrócił wzrok, a Reyna pomyślała: „mam cię!", kiedy zobaczyła, jak trze niespokojnie dłonie, które nieco za bardzo były czerwone, a policzki nieco nabrały koloru.

- Nie wiedziałem, że masz takie zapędy – odpowiedział złośliwie, nachylając się lekko. - Choć podejrzewam, że po części pierwszej to już nie byłoby "wykorzystywanie".

Uderzyła go w ramię.

- Właź, nie wymiguj się. Nic na mnie nie zdziałasz tymi oczkami.

- Nic? - widząc jej wzrok spłoszył się. - Eee, jasne, ta, wchodzimy, raz, dwa, trzy... Raz, dwa, trzy... Raz...

W końcu go wepchnęła do środka, wzdychając głośno.

Leo w końcu spoważniał, wchodząc cicho do kuchni. Argentum od razu warknął ostrzegawczo, a Aurum leżał jak leżał. Oczy srebrnego psa zabłysnęły złowieszczo.

- Hej, mały – powiedział kojącym głosem. Argentum nadal był napięty, gotowy do ataku. Leo pochylił się, wywołując głośne szczeknięcie i takie warknięcie, że nawet Reynie zjeżył się włos. Leo szybko spojrzał w miejsce, gdzie stała Reyna, przełykając głośno ślinę i oddychając uspokajająco. Miał świadomość, że w razie czego Reyna nie zapanuje nad swoim pupilem. Odwrócił się do psa i patrząc mu w oczy, zapukał w podłogę.

Nie, on nie zapukał. To był jak zmienny rytm. Szybko, wolno, krótko, w określonej kolejności... Aż Reyna zrozumiała, że to nie nerwowy tik, tylko specjalny alfabet, łączący ludzi i maszyny – nie raz widziała go i słyszała na pirackim statku.

Argentum wciąż patrzył podejrzliwie, aż w końcu Leo, ciągle się zbliżając, klęknął przed srebrną maszyną.

- Hej, mały – powtórzył, równocześnie stukając. - Chcemy pomóc Aurum, wiesz? Pamiętasz Reynę? - wraz z wybiciem zdania, Argentum spojrzał na Reynę, która rozluźniła się, widząc jego przekrzywioną głowę i miły, znany wzrok. - Wiesz co się z nim stało?

Argentum wskazał na brata, a Leo w międzyczasie kiwał głową, wyciągając rękę. Pies od razu napiął się, mrużąc rubinowe oczy.

Leo przekazał mu coś, a po kilku minutach Reyna ze zdumieniem patrzyła jak Argentum swobodnie kładzie mu głowę na kolana, a Valdez głaszcze go po metalicznej główce. Potarł jakiś punkt, a srebrna maszyna znieruchomiała. Reyna od razu podbiegła.

- Co zrobiłeś?

- Uśpiłem go – powiedział zakłopotany. - Muszę sprawdzić, czy z nim też nie jest coś nie tak.

Po kilku chwilach nerwów, stukania, mruczenia Leo i rozkręcania maszynie brzucha i głowy (Reyna wolała nie patrzeć), Argentum powrócił do życia, trzęsąc głową jak mokry pies. Od razu podbiegł do Reyny, wtulając się w nią, a Rzymianka odetchnęła, po raz pierwszy od rana.

- Cześć – powiedziała, przytulając się do srebrnego, chłodnego ciała. Do teraz nie zdawała sobie sprawy, jak ważne były dla niej psy.

I jak rano Argentum warczał na nią, gdy tylko podeszła, tak teraz patrzył bezuczuciowo jak Leo znów stuka obok Aurum.

Wstała, podchodząc do Leo i 'chorego' psa.

- Wiesz, co się stało? - spytała.

Leo zamruczał coś w odpowiedzi, trzymając śrubokręt w ustach.

- Brak oleju – powiedział w końcu. - Mechanizmy się starły, uniemożliwiając płynność. Biedaczkowi wyłączyło mięśnie – oznajmił, patrząc z współczuciem na automat i kręcąc śrubokrętem.

Potem, to było jak sekunda – krzyk Leo, jej odchylenie się. Słyszała siarczyste przekleństwa, a kiedy otworzyła oczy, to widziała czerń.

Wszędzie – na Leo, Aurum, podłodze, na kawałku dywanu. O dziwo, ona była w miarę czysta, nie licząc plam na twarzy i bluzce.

Zapanowała cisza.

- Może dlatego automaty naprawia się w warsztacie – oznajmił niepewnie Leo.

Warknęła.

- Nie. Po prostu są, by w razie czego móc zbudować okręt wojenny – zironizowała, klnąc i ścierając olej z twarzy z obrzydzeniem.

- Przynajmniej wiem, gdzie się pojawił problem.

Mruknęła coś i widząc ożywionego Aurum, krzyknęła cicho. Mimo całej swojej krwiożerczości i przerażającej aury, automaty były jak szczeniaki – chodziły po oleju i ze skrzypieniem biegały po pokoju.

- Stop! - krzyknęła, a psy zatrzymały się, pochylając głowy. - Macie tu siedzieć bez ruchu, zrozumiano?! Jeśli tylko się ruszycie... - powiedziała przerażająco, mrużąc oczy, a maszyny nakryły łapami głowę. Zapiszczały jednocześnie, a Leo zachichotał cicho.

- Nawet na maszynach robisz wrażenie, mi reina – zażartował, zdobywając chłodne spojrzenie.

- Nawet się nie odzywaj, będziesz robił za sprzątaczkę.

- A będę miał fartuszek? - prychnął kpiąco, a ona wywróciła oczami.

- Wątpię, nie chciałabym oślepnąć.

- Przez moją cudowność? - spytał żartobliwie, powodując, że pokręciła głową.

Leo rozejrzał się po brudnej z plam oleju kuchni i na siebie, największe skupisko tłustego płynu.

Skrzywił się.

- Masz coś do ubrania? - zapytał, patrząc z obrzydzeniem na samego siebie.

Reyna zmierzyła go wzrokiem i zmarszczyła nos.

- Idź to zdejmij – wskazała na łazienkę.

Roześmiał się.

- Założę się, że marzyłaś o tym od dawna.

- Tak – powiedziała sarkastycznie. - Brakuje jeszcze Jasona na rurze i będę w Elizjum.

Leo zamrugał i wzdrygnął się.

- Bogowie, bylebym nie był w tym samym pokoju.

Roześmiała się, a on uniósł brew, przez co szybko spoważniała.

- No idź – ponagliła go. - Brudzisz mi mieszkanie.

Leo poszedł do łazienki, biodrem przymykając drzwi. Po kilku sekundach dobiegł ją jednak zawstydzony głos.

- Ej, Reyna?

- Yhy?

- Pomożesz mi?

Zmarszczyła brwi, myśląc, że to kolejny pretekst do żartowania i flirtowania, ale Leo wychylił się lekko zza drzwi, zdecydowanie zawstydzony.

- Moje ręce są przenośnym bagnem oleju, a nie umiem odkręcić kurków z wodą – wyjaśnił, jego włosy nieco tliły się.

Reyna wciąż była podejrzliwa, nie mówiąc o niedorzeczności tej sytuacji.

- A ja nie mogę ci odkręcić kranu, bo...?

- Bo tak jakby jest cały z oleju – dodał nieśmiało, a na widok jej miny jęknął. - Wiem, wiem, bezpłatny miesięczny zaciąg na sprzątaczkę.

Reyna westchnęła ciężko, rozglądając się po kuchni – jej psy usiadły, nadrabiając stracony czas i tuląc się do siebie, więc nie było tak tragicznie. Kawałek podłogi przy oknie, nieco poplamiony dywan. Wszystko raczej wylądowało na Valdezie, który aż kapał.

- Chodź tu – ponagliła go. - To obrzydliwe – zmarszczyła nos, widząc jego koszulkę i wyobrażając sobie, że ją zdejmuje, podzielając los Leo..

Uniósł brwi.

- No dobra, bogiem nie jestem, ale nie przesadzajmy.

- Zamknij się już.

Uniósł niewinnie ręce, a ona to wykorzystała łapiąc brzegi koszulki i podciągając ją. Słyszała jak klnie, kiedy na złość ubranie utknęło.

- Na Hadesa – mruknął, stojąc z wyciągniętymi rękami, mając całą głowę i ręce zasłonięte koszulką. Zaczął szarpać się, wyglądając jak połamana kukiełka.

Reyna siłą powstrzymywała się od śmiechu, ale i tak słaby chichot uciekł z jej ust. Leo był uroczy i próbując zdjąć tę koszulkę to...
Whoa.

Stój. Stój. Stop.

Zarumieniła się lekko, chrząkając cicho.

- Pomóc ci? - spytała warczącego z frustracji kolegę.

- O to cię od początku prosiłem – burknął.

Ujęła koszulkę na łokciach, podwijając ją, starając się wyrzucić z umysłu miękkość jego skóry a jednocześnie twarde uczucie mięśni pod tą skórą. Szarpali się z ubraniem, aż w końcu, kiedy Reyna miała całe dłonie z plam po oleju, koszulka wylądowała w rękach dziewczyny. Spojrzeli na siebie – brudni, potargani, półnadzy (a przynajmniej jedno z nich było półnagie).

I podobnie jak z sytuacją z olejem, nie miała pojęcia, jak to się stało. Po prostu stała, a następnie pochylała się, wzdychając cicho.

Dotknął tłustą ręką jej policzka, zostawiając smugę, a ona wdychała zapach oleju i ogniska, starając się przebudzić. Widziała iskry w jego włosach i czuła, jak pochyla się.

To było miłe. Czuła pocieszające ciepło, brakującą jej bliskość. Chciała przytulić policzek do jego szczęki, czuć się potrzebna. Chciała go przytulić, mocno. Jego obecność była pocieszająca, a jej serce zadrżało. Jej usta rozchyliły się, wyobrażając sobie miękkość innego dotyku. To był Leo – tak jej znany, a jednocześnie nieznany. Fascynował ją.

A potem, rzecz jasna, niedomknięte drzwi wejściowe zaskrzypiały, ujawniając Franka w pretorskiej todze. I tak stali, Frank z niedowierzaniem na progu, Reyna trzymająca koszulkę Leo, ze smugami z oleju i Leo pochylający się nad dziewczyną, półnagi. Kiedy patrzyli w bok na Franka stykali się policzkami, aż w końcu Frank odchrząknął.

- Em... Przeszkadzam? - spytał, unosząc brew porozumiewawczo, a Reyna gwałtownie odsunęła się od Leo, rzucając koszulkę na ziemię i śmiejąc się nerwowo.

- Hej, Frank, to nie tak jak wygląda... - powiedział zakłopotany Leo, drapiąc się po głowie i Reyna mogła przysiąc, że widziała jak lekko klepie głowę, ugaszając płomyki.

Ale Frank po prostu patrzył.

- Teraz rozumiem, co było takiego pilnego – mruknął z niedowierzaniem, a Reyna po raz pierwszy od dawna spaliła buraka.


- Ja... To... Nie... Ja to mogę wyjaśnić – wtrącił Leo, jąkając się, ale potem spojrzał na Reynę i zastanowiła się, czy też wtedy czuł ochotę, by zamknąć oczy. Bo jeśli tak, to tego nie dało się wytłumaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz