Dzień zaczął się
jak zwykle. Irytujący dźwięk brzęczał i brzęczał, i brzęczał,
i brzę...
BUM!
Głośny huk
przerwał nieznośny hałas, przeplatany burknięciami i jęczeniem.
Reyna przytulała się rozpaczliwie w ciepłą kołdrę i miękką
poduszkę, przywołując miłe obrazy snu. Niestety, mimo usilnych
starań i wyobrażania sobie różnych rzeczy pomocnych w śnie,
ciągle otwierała jedno oko, licząc, ile ma minut nim stanie się
konieczne, by wstała.
W końcu warknęła
głośno, wciąż otulając się pościelą i zwlokła się powoli do
łazienki. Szła na oślep, licząc, że jej matka będzie łaskawa i
cofnie czas, pozwalając Reynie pospać dwa razy więcej.
Niestety, nie dość,
że jej matka nie miała takich uprawnień, to jeszcze Reyna nie
żywiła do niej gorących uczuć, więc nie była pewna, czy z
dodatkową złośliwością Bellona nie uprzykrzy jej tego poranka.
Trzeba było położyć
się wcześniej, pomyślała, z miłością marząc o dotyku materaca
pod ciałem i...
Dość. Musisz się
ogarnąć, czeka na ciebie masę obowiązków, pomyśl o...
Po tym postanowieniu
poszło nieco lepiej, choć wciąż mamrotała pod nosem, narzekając
na wczesne poranki. Co prawda po tylu latach przyzwyczaiła się do
swoich obowiązków i wczesnego wstawania, ale to nie zmieniało
faktu, że czuła się cudownie nocą, a beznadziejnie rankami.
Czesząc włosy i
patrząc na radosne, letnie słońce, ćwierkające ptaszki i
wszystko to, co zapowiadało cudowny dzień, miała ochotę zakopać
się w kapsule pod ziemią i spać wieczność. Jej mózg natychmiast
ogarnęła senna mgiełka, kiedy wyobraziła sobie takie spanie bez
końca...
Westchnęła ciężko,
opadając na krzesło przy stole i patrząc spod byka na swoje psy.
- Już się tak nie
szczerzcie – warknęła, a zwierzaki zwróciły na nią swoje
rubinowe, martwe oczy. - Tylko psychole karzą wstawać o szóstej w
soboty – mruczała pod nosem.
Miała choć tyle
szczęścia, że w soboty śniadania w jadalni były później i
mogła spokojnie ogarnąć swoje ciało, by wyglądać choć trochę
normalnie. Nikt przecież wiedzieć nie musiał, że pod jej chłodną
pokrywą kryje się chęć spania do dwunastej.
Jednak coś ją
niepokoiło – Argentum i Aurum byli dziwnie nieruchomi. Choć
zwykle przy innych ludziach sprawiali wrażenie nieczułych,
metalowych bestii, to rankiem zwykle ocierali się o nią chłodnymi
cielskami, skrzypiąc prosząco. Teraz jednak Aurum leżał na
podłodze patrząc od kilku minut przez okno. Argentum piszczał
cicho obok niego.
Reyna podeszła
zmartwiona do swoich pupili. Byli jej wiernymi towarzyszami od lat,
kiedy w podzięce za pomoc Wulkan podarował jej dwa niepotrzebne
prototypy, by pomagały jej w misjach i trudnościach. Nie mogła
sobie wyobrazić, że ich straci.
Sięgnęła ręką
do złotego psa, kiedy Argentum warknął ostrzegawczo, jak wtedy,
gdy wyczuwał kłamstwo i chęć oszukania swojej pani.
Reyna cofnęła się
zdumiona, kiedy srebrna maszyna zaczęła okrążać swojego brata,
patrząc na nią ostrzegawczo. Psy były jej i tylko jej się
słuchały.
Spojrzała niepewnie
na zdenerwowanego Argentum, mrucząc cicho i uspokajająco, ale na
nic się to nie zdało. Aurum leżał bez ruchu, rzężąc
przeraźliwie.
Westchnęła cicho,
przecierając twarz. Ten dzień zdecydowanie nie będzie dobry.
Reyna weszła do
warsztatu dzieci Wulkana – silnych, wysokich i nieco
przerażających, patrząc na to, że całe dnie spędzali oni w
kuźni. Zaczepiła przechodzącą obok dziewczynę, z ciasno spiętymi
włosami i maską na twarzy.
- Och, pretor –
pochyliła głowę, ściągając maskę i patrząc podejrzliwie
ciemnymi, błyszczącymi oczami. - Co cię do nas sprowadza?
Reyna zmrużyła
oczy.
- Coś jest nie tak
z moimi psami, prezentem od waszego ojca – powiedziała, trąc
ramię. - Aurum tylko leży nieruchomo, wydając jakieś dziwne
odgłosy, a Argentum warczy na mnie za każdym razem jak podejdę –
wyjaśniła, czując gorąco kuźni. Wokół słychać było trzask i
brzdęk, pokrzykiwania i nawet muzykę z radia. - Chciałam spytać,
czy któreś z dzieci Wulkana mogłoby zajrzeć, co się dzieje.
Dziewczyna
zmarszczyła brwi.
- Może to zwykłe
zwarcie czy błąd w układzie, zahaczone zębatki – wzruszyła
ramionami, a Reyna poczuła falę wściekłości. Z jej psami było
coś nie tak, a ta dziewczyna była tak obojętna?
- Możesz iść do
Valdeza, pretorze – zasugerowała, a Reyna spojrzała na nią
pytająco. Uśmiechnęła się lekko. - Co jak co, ale nie każdy
umie naprawić spiżowego smoka w jedną noc. Jeśli coś jest nie
tak z psami od ojca, to Leo na pewno sobie poradzi.
Reyna poczuła
ochotę na walnięcie się w głowę. Valdez! No pewnie! Widziała go
z kilka razy w ciągu dnia, ale nie przyszło jej do głowy, by
poprosić, żeby zajrzał co jest nie tak z Aurum. Był w Nowym
Rzymie od kilku dni, mimo że wiele ludzi patrzało na niego
wściekle, a larowie burczeli coś pod nosem o śmierdzących
Grekach. Reynę bawiło to, że mimo tego całego nastawienia
anty-Valdez, Leo wciąż gwiżdże idąc ścieżką i macha każdemu.
Oczywiście, nie wszyscy go winili – ale była to mniejszość,
która walczyła wraz z Grekami z oddziałami Gai, kiedy
przetransportowała z pomocą Nico Atenę Partenos. Starzy legioniści
nadal byli zmierzli i patrzyli wrogo na każdego członka Obozu
Herosów – ale Reynę obchodziło to tyle, co nic.
- Dziękuję –
powiedziała chłodno, kiwając głową. Córka Wulkana ponownie
wzruszyła ramionami.
- Nie ma za co, w
końcu jesteś pretorem – zauważyła, szybko naciągając maskę i
znikając po skinięciu głową. Nim Reyna zdążyła zrozumieć sens
jej słów, dziewczyna zniknęła. Reyna prychnęła pod nosem,
wychodząc pośpiesznie z kuźni. Była córą wojny i broń nie była
jej obca, ale atmosfera warsztatu przytłaczała ją. Czuć tam było
jakąś ponurość, jakby dzieci Wulkana uważały, że tylko tam
należą, że nie mają prawa być wśród ludzi. To ją niepokoiło.
- Gdzie on jest... –
mruczała cicho pod nosem, co jakiś czas pozdrawiając centurionów
lub znajomych. - Widziałeś Valdeza? - spytała, podchodząc
pośpiesznie do Franka.
- Nie – zmarszczył
brwi. - Coś się stało?
Reyna machnęła
lekceważąco ręką, choć w środku zżerał ją strach o swoich
ulubieńców.
- Sprawy pretorskie.
Frank uśmiechnął
się.
- No tak, sprawy
pretorskie nie dotyczą pretora – wywrócił oczami.
Reyna mimo woli
uśmiechnęła się lekko.
- Moje sprawy –
poprawiła. - Masz pomysł, gdzie może się szlajać?
- To Leo – Frank
roześmiał się lekko. - Może jest w kuźni, albo z Festusem. Może
znów próbuje rozkręcić posąg Wulkana, bo wiesz... "Jest tak
spięty, mój tato, taki sztywny i nieruchomy, powinien mieć
rozluźnione te przekładnie" – wywrócił oczami. - Nawet
gadanie, że to posąg nic nie pomogło.
- Dzięki – Reyna
pokiwała głową, machając przyjacielowi. - Do zobaczenia!
Po dziesięciu
minutach była zirytowana. Gdzie on do cholery był? Obeszła z pół
obozu, aż w końcu zostały tylko Ogrody Bachusa. Westchnęła
cicho, zagłębiając się w piękne ogrody, jej ulubione miejsce w
całym obozie. Zewsząd otaczał ją przyjemny zapach, a oczy
eksplodowały przez paletę kolorów. Czerwone róże, żółte i
pomarańczowe tulipany, niebieskie niezapominajki, i wiele różnych
ziół oraz kwiatów, od których kręciło jej się w głowie.
Odetchnęła z przyjemnością, czując, jak jej napięcie nieco
schodzi. Ogrody zawsze tak na nią działały – przypominały jej
te lata spędzone z Hyllą, kiedy martwiły się jedynie o brudne
stopy i plamy od trawy.
Minęła parę osób,
aż w końcu znalazła uciekiniera, siedzącego spokojnie na ławce,
wśród czerwonych kwiatów. Choć nieco zdziwiło ją, czemu
mechanik siedzi przy roślinach i to z takim relaksem, bardzo
niepodobnym do niego, to nie okazała tego. Ale dziwnie było widzieć
Valdeza, który nie składa w sekundę małego autka, rzężącego
przy każdym ruchu, które wnerwia wszystkich na spotkaniu, a w
następną znów się nudzi i coś buduje, jeszcze gorszego.
- Nareszcie!
Wszędzie cię szukałam! - powiedziała, wyrzucając ramiona w górę.
Leo przeniósł na nią powoli wzrok, a błysk rozświetlił mu oczy.
- Kto by wiedział,
że sama Reyna, pretor Dwunastego Legionu rzymskiego będzie szukała
mnie, Leo Valdeza, skromnego mechanika – uniósł brew, klepiąc
miejsce obok siebie. Reyna jednak stała nad nim, świadoma, że
staje się coraz bardziej zdesperowana. Aurum był w domu półtora
godziny i nawet jeśli Argentum bronił go zaciekle i nie pozwalał
się zbliżyć, Reyna była uspokojona, gdy widziała złotego psa.
Teraz nie była świadoma, co się dzieje w jej mieszkaniu. A co
jeśli stało się coś poważnego?!
- Mam ważną
sprawę. Proszę – dodała, a Leo chyba zrozumiał, że sprawa jest
poważna, bo wyprostował się, mierząc ją badawczym wzrokiem.
- Co się stało?
- Coś z Aurum. Ta
dziewczyna od Wulkana...
- Jessie?
- Tak, chyba tak.
Powiedziała, że jesteś najlepszą osobą. Od rana Aurum leży
nieruchomo, a gdy chcę sprawdzić o co chodzi, Argentum warczy na
mnie.
Leo zmarszczył
brwi.
- Może Aurum dolega
to, co zwykle maszynom – wzruszył ramionami. - Może jakiś
wyciek, albo coś zardzewiało. Argentum może obwiniać ciebie,
skoro, jak podejrzewam, wczoraj wszystko było dobrze.
Reyna pokiwała
głową, cicho wzdychając – pomimo wszystkiego, co dzieliło ją z
Valdezem, w sprawie maszyn ufała mu jak nikomu.
- Chodź do mnie.
Na twarzy Leo wyrósł
uśmieszek, kiedy wstał swobodnie, zaciskając dłonie w
kieszeniach.
- Reyna, Reyna,
dopiero co się spotkaliśmy, spokojnie.
Reyna wywróciła
oczami.
- Tak tak, żyj
nadal w złudzeniach, Valdez.
Otwarła powoli
drzwi, słysząc warkot. Och, domek, słodki domek.
- Wchodź pierwszy –
powiedziała, mrużąc oczy, ale Leo tylko kołysał się na piętach,
słysząc ciche szczękanie metalowych łap.
- A to nie kobiety
szły pierwsze? - spytał, unosząc brew i patrząc na nią w ten
irytujący sposób – jakby mocno przesadził z kawą, jednocześnie
wyzywając ją. Czasem nie mogła oprzeć się wyzwaniu.
- Tak, pewnie,
schowaj się za mną i bój się piesków – powiedziała kpiąco,
ale wciąż stojąc w progu, rozglądając się niepewnie. Kuchni nie
było widać, ale była pewna, że to warczenie nie wróży nic
dobrego.
- Za tobą mogę
mieć dobry widok – powiedział znacząco, a Reyna tylko wywróciła
oczami. - Poza tym, czy to nie są te krwiożerce psy, co jedzą
kończyny?
Reyna prychnęła.
- Kto ci naopowiadał
takich głupstw o moich maleństwach?
- No nie wiem... ty?
Pretor westchnęła
cicho, zerkając na niego kątem oka.
- I jak to
rozwiążemy?
- Papier, kamień,
nożyce? - zaproponował.
Kilka sekund później
Reyna uśmiechała się zwycięsko.
- Proszę, Valdez,
przodem, śmiało.
- Przestań, bo
jeszcze pomyślę, że specjalnie chcesz mnie zajść – zasugerował
z błyskiem w oku.
Reyna uśmiechnęła
się szeroko.
- Tak, moje psy cię
zwiążą, a ja wykorzystam, pasuje?
Odwrócił wzrok, a
Reyna pomyślała: „mam cię!", kiedy zobaczyła, jak trze
niespokojnie dłonie, które nieco za bardzo były czerwone, a
policzki nieco nabrały koloru.
- Nie wiedziałem,
że masz takie zapędy – odpowiedział złośliwie, nachylając się
lekko. - Choć podejrzewam, że po części pierwszej to już nie
byłoby "wykorzystywanie".
Uderzyła go w
ramię.
- Właź, nie
wymiguj się. Nic na mnie nie zdziałasz tymi oczkami.
- Nic? - widząc jej
wzrok spłoszył się. - Eee, jasne, ta, wchodzimy, raz, dwa, trzy...
Raz, dwa, trzy... Raz...
W końcu go
wepchnęła do środka, wzdychając głośno.
Leo w końcu
spoważniał, wchodząc cicho do kuchni. Argentum od razu warknął
ostrzegawczo, a Aurum leżał jak leżał. Oczy srebrnego psa
zabłysnęły złowieszczo.
- Hej, mały –
powiedział kojącym głosem. Argentum nadal był napięty, gotowy do
ataku. Leo pochylił się, wywołując głośne szczeknięcie i takie
warknięcie, że nawet Reynie zjeżył się włos. Leo szybko
spojrzał w miejsce, gdzie stała Reyna, przełykając głośno ślinę
i oddychając uspokajająco. Miał świadomość, że w razie czego
Reyna nie zapanuje nad swoim pupilem. Odwrócił się do psa i
patrząc mu w oczy, zapukał w podłogę.
Nie, on nie zapukał.
To był jak zmienny rytm. Szybko, wolno, krótko, w określonej
kolejności... Aż Reyna zrozumiała, że to nie nerwowy tik, tylko
specjalny alfabet, łączący ludzi i maszyny – nie raz widziała
go i słyszała na pirackim statku.
Argentum wciąż
patrzył podejrzliwie, aż w końcu Leo, ciągle się zbliżając,
klęknął przed srebrną maszyną.
- Hej, mały –
powtórzył, równocześnie stukając. - Chcemy pomóc Aurum, wiesz?
Pamiętasz Reynę? - wraz z wybiciem zdania, Argentum spojrzał na
Reynę, która rozluźniła się, widząc jego przekrzywioną głowę
i miły, znany wzrok. - Wiesz co się z nim stało?
Argentum wskazał na
brata, a Leo w międzyczasie kiwał głową, wyciągając rękę.
Pies od razu napiął się, mrużąc rubinowe oczy.
Leo przekazał mu
coś, a po kilku minutach Reyna ze zdumieniem patrzyła jak Argentum
swobodnie kładzie mu głowę na kolana, a Valdez głaszcze go po
metalicznej główce. Potarł jakiś punkt, a srebrna maszyna
znieruchomiała. Reyna od razu podbiegła.
- Co zrobiłeś?
- Uśpiłem go –
powiedział zakłopotany. - Muszę sprawdzić, czy z nim też nie
jest coś nie tak.
Po kilku chwilach
nerwów, stukania, mruczenia Leo i rozkręcania maszynie brzucha i
głowy (Reyna wolała nie patrzeć), Argentum powrócił do życia,
trzęsąc głową jak mokry pies. Od razu podbiegł do Reyny,
wtulając się w nią, a Rzymianka odetchnęła, po raz pierwszy od
rana.
- Cześć –
powiedziała, przytulając się do srebrnego, chłodnego ciała. Do
teraz nie zdawała sobie sprawy, jak ważne były dla niej psy.
I jak rano Argentum
warczał na nią, gdy tylko podeszła, tak teraz patrzył
bezuczuciowo jak Leo znów stuka obok Aurum.
Wstała, podchodząc
do Leo i 'chorego' psa.
- Wiesz, co się
stało? - spytała.
Leo zamruczał coś
w odpowiedzi, trzymając śrubokręt w ustach.
- Brak oleju –
powiedział w końcu. - Mechanizmy się starły, uniemożliwiając
płynność. Biedaczkowi wyłączyło mięśnie – oznajmił,
patrząc z współczuciem na automat i kręcąc śrubokrętem.
Potem, to było jak
sekunda – krzyk Leo, jej odchylenie się. Słyszała siarczyste
przekleństwa, a kiedy otworzyła oczy, to widziała czerń.
Wszędzie – na
Leo, Aurum, podłodze, na kawałku dywanu. O dziwo, ona była w miarę
czysta, nie licząc plam na twarzy i bluzce.
Zapanowała cisza.
- Może dlatego
automaty naprawia się w warsztacie – oznajmił niepewnie Leo.
Warknęła.
- Nie. Po prostu są,
by w razie czego móc zbudować okręt wojenny – zironizowała,
klnąc i ścierając olej z twarzy z obrzydzeniem.
- Przynajmniej wiem,
gdzie się pojawił problem.
Mruknęła coś i
widząc ożywionego Aurum, krzyknęła cicho. Mimo całej swojej
krwiożerczości i przerażającej aury, automaty były jak
szczeniaki – chodziły po oleju i ze skrzypieniem biegały po
pokoju.
- Stop! - krzyknęła,
a psy zatrzymały się, pochylając głowy. - Macie tu siedzieć bez
ruchu, zrozumiano?! Jeśli tylko się ruszycie... - powiedziała
przerażająco, mrużąc oczy, a maszyny nakryły łapami głowę.
Zapiszczały jednocześnie, a Leo zachichotał cicho.
- Nawet na maszynach
robisz wrażenie, mi reina – zażartował, zdobywając chłodne
spojrzenie.
- Nawet się nie
odzywaj, będziesz robił za sprzątaczkę.
- A będę miał
fartuszek? - prychnął kpiąco, a ona wywróciła oczami.
- Wątpię, nie
chciałabym oślepnąć.
- Przez moją
cudowność? - spytał żartobliwie, powodując, że pokręciła
głową.
Leo rozejrzał się
po brudnej z plam oleju kuchni i na siebie, największe skupisko
tłustego płynu.
Skrzywił się.
- Masz coś do
ubrania? - zapytał, patrząc z obrzydzeniem na samego siebie.
Reyna zmierzyła go
wzrokiem i zmarszczyła nos.
- Idź to zdejmij –
wskazała na łazienkę.
Roześmiał się.
- Założę się, że
marzyłaś o tym od dawna.
- Tak –
powiedziała sarkastycznie. - Brakuje jeszcze Jasona na rurze i będę
w Elizjum.
Leo zamrugał i
wzdrygnął się.
- Bogowie, bylebym
nie był w tym samym pokoju.
Roześmiała się, a
on uniósł brew, przez co szybko spoważniała.
- No idź –
ponagliła go. - Brudzisz mi mieszkanie.
Leo poszedł do
łazienki, biodrem przymykając drzwi. Po kilku sekundach dobiegł ją
jednak zawstydzony głos.
- Ej, Reyna?
- Yhy?
- Pomożesz mi?
Zmarszczyła brwi,
myśląc, że to kolejny pretekst do żartowania i flirtowania, ale
Leo wychylił się lekko zza drzwi, zdecydowanie zawstydzony.
- Moje ręce są
przenośnym bagnem oleju, a nie umiem odkręcić kurków z wodą –
wyjaśnił, jego włosy nieco tliły się.
Reyna wciąż była
podejrzliwa, nie mówiąc o niedorzeczności tej sytuacji.
- A ja nie mogę ci
odkręcić kranu, bo...?
- Bo tak jakby jest
cały z oleju – dodał nieśmiało, a na widok jej miny jęknął.
- Wiem, wiem, bezpłatny miesięczny zaciąg na sprzątaczkę.
Reyna westchnęła
ciężko, rozglądając się po kuchni – jej psy usiadły,
nadrabiając stracony czas i tuląc się do siebie, więc nie było
tak tragicznie. Kawałek podłogi przy oknie, nieco poplamiony dywan.
Wszystko raczej wylądowało na Valdezie, który aż kapał.
- Chodź tu –
ponagliła go. - To obrzydliwe – zmarszczyła nos, widząc jego
koszulkę i wyobrażając sobie, że ją zdejmuje, podzielając los
Leo..
Uniósł brwi.
- No dobra, bogiem
nie jestem, ale nie przesadzajmy.
- Zamknij się już.
Uniósł niewinnie
ręce, a ona to wykorzystała łapiąc brzegi koszulki i podciągając
ją. Słyszała jak klnie, kiedy na złość ubranie utknęło.
- Na Hadesa –
mruknął, stojąc z wyciągniętymi rękami, mając całą głowę i
ręce zasłonięte koszulką. Zaczął szarpać się, wyglądając
jak połamana kukiełka.
Reyna siłą
powstrzymywała się od śmiechu, ale i tak słaby chichot uciekł z
jej ust. Leo był uroczy i próbując zdjąć tę koszulkę to...
Whoa.
Stój. Stój. Stop.
Zarumieniła się
lekko, chrząkając cicho.
- Pomóc ci? -
spytała warczącego z frustracji kolegę.
- O to cię od
początku prosiłem – burknął.
Ujęła koszulkę na
łokciach, podwijając ją, starając się wyrzucić z umysłu
miękkość jego skóry a jednocześnie twarde uczucie mięśni pod
tą skórą. Szarpali się z ubraniem, aż w końcu, kiedy Reyna
miała całe dłonie z plam po oleju, koszulka wylądowała w rękach
dziewczyny. Spojrzeli na siebie – brudni, potargani, półnadzy (a
przynajmniej jedno z nich było półnagie).
I podobnie jak z
sytuacją z olejem, nie miała pojęcia, jak to się stało. Po
prostu stała, a następnie pochylała się, wzdychając cicho.
Dotknął tłustą
ręką jej policzka, zostawiając smugę, a ona wdychała zapach
oleju i ogniska, starając się przebudzić. Widziała iskry w jego
włosach i czuła, jak pochyla się.
To było miłe.
Czuła pocieszające ciepło, brakującą jej bliskość. Chciała
przytulić policzek do jego szczęki, czuć się potrzebna. Chciała
go przytulić, mocno. Jego obecność była pocieszająca, a jej
serce zadrżało. Jej usta rozchyliły się, wyobrażając sobie
miękkość innego dotyku. To był Leo – tak jej znany, a
jednocześnie nieznany. Fascynował ją.
A potem, rzecz
jasna, niedomknięte drzwi wejściowe zaskrzypiały, ujawniając
Franka w pretorskiej todze. I tak stali, Frank z niedowierzaniem na
progu, Reyna trzymająca koszulkę Leo, ze smugami z oleju i Leo
pochylający się nad dziewczyną, półnagi. Kiedy patrzyli w bok na
Franka stykali się policzkami, aż w końcu Frank odchrząknął.
- Em...
Przeszkadzam? - spytał, unosząc brew porozumiewawczo, a Reyna
gwałtownie odsunęła się od Leo, rzucając koszulkę na ziemię i
śmiejąc się nerwowo.
- Hej, Frank, to nie
tak jak wygląda... - powiedział zakłopotany Leo, drapiąc się po
głowie i Reyna mogła przysiąc, że widziała jak lekko klepie
głowę, ugaszając płomyki.
Ale Frank po prostu
patrzył.
- Teraz rozumiem, co
było takiego pilnego – mruknął z niedowierzaniem, a Reyna po raz
pierwszy od dawna spaliła buraka.
- Ja... To... Nie...
Ja to mogę wyjaśnić – wtrącił Leo, jąkając się, ale potem
spojrzał na Reynę i zastanowiła się, czy też wtedy czuł ochotę,
by zamknąć oczy. Bo jeśli tak, to tego nie dało się wytłumaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz