cursor by thetremblingofmyhand

poniedziałek, 16 listopada 2015

2. Gdy kanapa jest miękka

- Hej, kolacja była cudowna – Hazel posłała przyjaciółce miły uśmiech, kiedy Frank ubierał jej płaszcz.

Reyna wywróciła oczami.

- Już nie przesadzaj. Gdybyście poszli parę kroków dalej zjedlibyście coś znacznie lepszego.

Annabeth potrząsnęła głową, gdy wiązała buty, gotowa do wyjścia.

- Ale to i tak miło, że postanowiłaś na nasze przybycie coś ugotować, kiedy mogłaś poprosić aurae o jedzenie – powiedziała z uśmiechem.

Reyna oparła się barkiem o futrynę, czując miłe ciepło na sercu przez słowa przyjaciół.

- To co, do jutra? - spytała, patrząc na tłum przy jej drzwiach.

Frank westchnął ciężko.

- Tak, do jutra. Principa, słoda Principa. – Reyna ponownie wywróciła oczami, a Hazel uśmiechnęła się szeroko.

- Do zobaczenia! - Hazel jej pomachała, a zaraz za nią i Frankiem wyszli Annabeth i Percy, również się żegnając. W przedpokoju zostały już trzy osoby.

- Mam nadzieję, że nie sprawiamy za wiele problemów – Piper powiedziała niepewnie, zawiązując szalik i patrząc z ukosa na Reynę. Minęło już trochę czasu, ale Piper nadal czuła się niezręcznie w towarzystwie Reyny. Bądź co bądź, dziewczyna znała jej chłopaka od lat, a ona wgramoliła się nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Poza tym, spojrzenia Reyny były przerażające.

Renya wzruszyła ramionami.

- Parę osób nic nie zmieni, a dobrze będzie wymieszać trochę ludzi – powiedziała z obojętną miną. - Oczywiście, nadal będziecie musieli stawiać się o wyznaczonych porach jak normalni legioniści – powiedziała, z uniesioną brwią, a Jason zasalutował jej z uśmiechem.

- Tak jest, pani pretor.

Reyna pokręciła głową i spojrzała na chłopaka, który leżał na jej kanapie.

- A ty , Valdez? Nie masz swojego domu?

- Nie – jęknął z kanapy. - Te dwa brutale mnie wyrzuciły.

Jason wzruszył niewinnie ramionami.

- Nie jesteśmy bliźniętami syjamskimi, Leo – powiedziała Piper, rozbawiona.

Z kanapy dobiegł nieartykułowany dźwięk.

- Nie odzywam się do was – burknął, tuląc się w jej koc. Reyna westchnęła ciężko.

- Czy on tak zawsze? - spytała gotową już do wyjścia parę.

Piper wywróciła oczami.

- Wyrzuć go za drzwi to się ogarnie.

- Tak! - Leo krzyknął z rozpaczą. - Tak, niech każdy wywala biednego Leonarda...

- Leona...

-... za drzwi, niech się błąka i żyje z jednym kocem i kubłem na ogień – jęknął rozpaczliwie, a Reyna nie mogła powstrzymać uniesienia kącików ust.

- Przecież ty sam jesteś jednym wielkim kubłem ognia – powiedział Jason kpiąco.

- Poza tym – dodała Reyna – piąta kohorta będzie bardziej niż szczęśliwa, żeby cię przenocować.

- Nie zrobisz mi tego, Rey – Leo uniósł głowę z poduszki, jego oczy błyszczały.

- Rey? - Reyna zmarszczyła brwi. - Nazwij mnie tak jeszcze raz, a upewnię się, że całe życie spędzisz z jednym kocem.

- My już będziemy szli – powiedziała prędko Piper. - Do zobaczenia!

Reyna patrzyła groźnie na wyszczerzonego Valdeza, słysząc pożegnanie Jasona i cichy trzask zamykanych drzwi.

- Och, nie bądź taka – powiedział, mrużąc oczy. - Pomogę pozmywać ci te naczynia.

Reyna rozejrzała się dookoła, wzdychając cicho. Miło było gościć tyle ludzi, ale brudne naczynia nie były już miłe. Poza tym, Leo miał rację – Piper i Jason wynajęli mieszkanie w Nowym Rzymie, jako goście, a nie pełnoprawni członkowie którejkolwiek kohorty. Leo chyba nieco się spóźnił.

- Dobra. Ale żadnych numerów i Reyów, to będziesz miał kanapę – ostrzegła, a Leo wystrzelił jak z procy z kanapy zapominając o swojej depresji.

Reyna patrzyła na Leo, zastanawiając się, jak to się stało – od osoby, która ostrzeliwała jej Legion, do chłopaka, który mył jej naczynia i spał na kanapie, tuląc się do jej koca. Dzisiejsza kolacja była 'zwyczajna', coś, czego każdemu brakowało. Siedzieli przy stole, żartowali i jedli jej jedzenie, jak normalni ludzie. Annabeth miała rację – choć niedaleko była jadalnia z cudownymi przysmakami, to jednak coś było w przyrządzaniu jedzenia i dawania tego przyjaciołom. Czuła się częścią czegoś, po raz pierwszy od dawna.

- Chodź, powiesz mi jaki kurek do czego służy – powiedział Leo, szturchając ją brakiem, niosąc góry talerzy i misek.

Po chwili wszystkie naczynia były w zlewie i na blacie obok, a Reyna i Leo stali obok siebie, patrząc na stos. Żadne z nich się nie ruszyło.

- Może to zostawimy – zaproponował Leo – a jutro będzie czyste i...

- To nie kreskówka, Valdez – wywróciła oczami, choć uśmiech wygiął jej usta na sekundę na pełen nadziei głos Leo.

- To może Percy machnie ręką i...

- Musimy to zrobić sami – oświadczyła ponuro.

Leo spojrzał z przerażeniem na brudne naczynia, czekające na dotyk wody i gąbki.

- Sam się na to pisałeś – przypomniała mu, podwijając rękawy. - Hop hop, czasu nie ma...

Kilka minut później Leo zaczął nucić coś, co niebezpiecznie przypominało Britney Spears, kręcąc się z talerzem w ręku.

- Co robisz? - spytała, unosząc brew i starając się zignorować lepki sos, zostający na gąbce z garnka.

- Śpiewam – oświadczył poważnie, a Reyna uśmiechnęła się złośliwie.

- Bardziej to przypominało mieszankę umierającej sarny i torturowanej sowy.

- Mam piękny głos, przepraszam bardzo – powiedział obrażony, od kilku minut wycierając suchą ścierką czysty talerz. Reyna wyrwała mu go z ręki, patrząc na niego z wyrzutem. Schnąc, po jej stronie, leżało już kilka naczyń, a ten nadal wycierał jeden talerz.

- Kto ci to powiedział, Buford? - stwierdziła sarkastycznie.

Leo pokiwał głową.

- Tak. Stwierdził, że byłbym – zniżył głos – wspaniałym basistą.

Reyna uśmiechnęła się niebezpiecznie.

- Raczej kastrowanym sopranistą – powiedziała, uśmiechając się szerzej na wyraz jego twarzy. Po sekundzie jednak usta Leo wykrzywił wredny uśmieszek. Pochylił się nad nią.

- A co, chciałabyś się przekonać jaki mógłbym mieć głos? - spytał figlarnie, jego oczy błyszczały szelmowsko.

Reyna z całych sił starała się nie zarumienić, odwzajemniając spojrzenie.

- Myślę, że mogłabym ogłuchnąć – stwierdziła, odchylając się.

- Ale są inne sposoby, by sprawdzić, czy byłbym dobrym sopranistą – drążył, a niegodziwy uśmiech zajął jego twarz.

- Czy ty coś sugerujesz, Valdez? - spytała, tłumiąc ochotę by się roześmiać i uderzyć go mokrą ścierką.

- Cały czas, pani pretor – mrugnął do niej. - Choć przyznasz, że ta kanapa jest miękka...

- Dość! - powiedziała stanowczo Reyna, choć uśmiech wyrósł na jej twarzy. - Wracaj do szorowania – dodała szorstko. - I nie, nawet się nie odzywaj – dodała, na widok jego miny.

Leo był miłym kolegą. Ale to nie pozwalało jej, by chamsko z nim flirtować i śmiać się w jego towarzystwie. Co by pomyślał jej Legion?

Ale Legionu tu nie ma, powiedział chytry głos w jej głowie.

Szybko pozbyła się tych myśli.

- No, ale przyznasz – powiedział po chwili, wycierając trzeci talerz – że kanapa jest miękka. Zastanawiałem się, ile wytrzyma ciężaru i jakie wibracje mogłyby...

- Valdez – przerwała mu, śmiejąc się. - Skąd ty masz takie pomysły?

- Jakie pomysły? - spytał niewinnie. - To proste przemyślenia prostego mechanika. Jestem ciekawy, z czego wykonane są te sprężyny i...

- Naprawdę? - uniosła brwi. - Masz zamiar teraz zalać mnie potokiem słów, których nikt normalny nie używa?

- Zawsze mogę wrócić do śpiewania – zaproponował szelmowsko. - Choć moja propozycja przetestowania moich umiejętności wokalnych nadal jest aktualna.

Reyna nie zastanawiała się na tym co robi – w jednej chwili myła naczynia, a w drugiej chlapała Leo wodą ze zmywaka.

Valdez zmrużył oczy, wpatrując się w ściekającą wodę po jego koszulce. Zapanowała chwilowa cisza.

- Oblałaś mnie – stwierdził.

- Tak.

Leo uśmiechnął się jak szalony chochlik, a w następnej sekundzie wcierał w jej włosy pianę z wody do zmywania.

Wydała z siebie dziwny dźwięk, pomiędzy ogromnym obrzydzeniem i zdenerwowaniem, kiedy brudna woda zmoczyła jej włosy.

- Zapłacisz za to – syknęła, chlapiąc w niego ze szklanki. Leo nie pozostał jej dłużny, i już po chwili podłoga w kuchni była śliska i mokra, a Reyna goniła po domu Leo z miską pełną wody.

Leo śmiał się jak szalony, uciekająca i chlapiąc po całym jej mieszkaniu. Reyna miała na twarzy morderczy wyraz, cieknąc brudną wodą po kurczaku i krzycząc za nim po łacinie.

W końcu wpadła na niego, rozlewając wodę na siebie, jego i pół jej salonu.

Jęknęła, stłumiona przez ciało Leo. Oboje lepili się do siebie przez brudną ciecz, a całe jej ubranie nieprzyjemnie nasiąkło.

- Złaź... ze... mnie – sapnęła, odpychając go. Leo jednak leżał na niej nieruchomo.

- Wygodnie mi – stwierdził, nie przejmując się sapaniem Reyny i jej rękami. - Nie tak jak na kanapie, ale też miło.

Warknęła, turlając się i siadając na Valdezie. Wyglądał na skołowanego, a Reyna powstrzymała zwycięski uśmiech. Niech ma, chochlik jeden.

Próbowała jednak nie zwracać uwagi, jak jego oczy prześlizgnęły się po jej ciele, wyraźnie zarysowanym przez mokre tkaniny. On nie wyglądał lepiej – mokre, potargane włosy, w których były kawałki makaronu, rumieńce na twarzy, pełna mokrych smug koszulka.

I wtedy to poczuła, jak przeklęte zaklęcie. Umysł mówił: nie, nie, nie, nie! A ciało rozpaczliwie próbowało ogarnąć niedziałające nerwy. Czuła się jak pod wpływem magnesu, czując tylko suchość ust i potrzebę dotknięcia nimi warg Valdeza.

Całe jej ciało ustawione było w trybie najwyższego niebezpieczeństwa, ale jednak mięśnie wokół głowy nie działały, opuszczając ją ku Leo. Widziała jego rozszerzone źrenice, ciężki oddech omiatający usta. Czuła walące serce, dźwięk pulsu w uszach. Każda molekuła w jej ciele wrzeszczała „NIE", ale była poddana sile przyciągania.

Czuła jego ciepłe dłonie owijające się wokół niej (może nieco za ciepłe, podchodzące pod samozapłon, ale nie przeszkadzało jej to), nie potrafiąc wytłumaczyć nagłego dreszczu – może to przez mokre tkaniny, przez które ciepło Leo przebijało się.

Przymykała oczy, czując jak niepokojący magnes podwaja swoją siłę, kiedy usłyszała głos.

-... Halo, gdzie jesteście?! O, Reyna, jak dobrz... - Piper urwała, wchodząc do salonu i zastając swojego przyjaciela i choćby-przyjaciółkę w jednoznacznej pozycji.

- Em, przeszkadzam...? - spytała niepewnie, a Leo szybko odepchnął Reynę, z tlącymi się końcówkami włosów. Dziwne magnesy zniknęły, zostawiając zażenowanie i dziwne mrowienie w głowie.

- Co, nie, nie... - powiedział szybko Leo. - My tylko...

-... myliśmy naczynia - dokończyła Reyna, siedząc obok Leo, ale nie patrząc na niego.

Widać było, że Piper im nie wierzy i szybko spojrzała najpierw na Reynę, a później na Leo, unosząc brew na widok kałuży naokoło i dymiącego przyjaciela.

- Wiecie co – Piper zawsze była inna od swojego rodzeństwa i matki, ale Reyna była pewna, że usłyszała pisk – ja... przyjdę kiedy indziej.

- Ja... mogę to wyjaśnić - powiedział szybko Leo, ale Piper tylko spojrzała na nich spłoszona i szybko wyszła.

Reyna powiodła za nią wzrokiem, zastanawiając się, co Leo by powiedział? Że dostała magicznych magnesów w najmniej odpowiedniej sytuacji?


Tego się nie dało wyjaśnić, stwierdziła, widząc prześwitujący biustonosz spod błękitnej bluzki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz