- Hej, kolacja była
cudowna – Hazel posłała przyjaciółce miły uśmiech, kiedy
Frank ubierał jej płaszcz.
Reyna wywróciła
oczami.
- Już nie
przesadzaj. Gdybyście poszli parę kroków dalej zjedlibyście coś
znacznie lepszego.
Annabeth potrząsnęła
głową, gdy wiązała buty, gotowa do wyjścia.
- Ale to i tak miło,
że postanowiłaś na nasze przybycie coś ugotować, kiedy mogłaś
poprosić aurae o jedzenie – powiedziała z uśmiechem.
Reyna oparła się
barkiem o futrynę, czując miłe ciepło na sercu przez słowa
przyjaciół.
- To co, do jutra? -
spytała, patrząc na tłum przy jej drzwiach.
Frank westchnął
ciężko.
- Tak, do jutra.
Principa, słoda Principa. – Reyna ponownie wywróciła oczami, a
Hazel uśmiechnęła się szeroko.
- Do zobaczenia! -
Hazel jej pomachała, a zaraz za nią i Frankiem wyszli Annabeth i
Percy, również się żegnając. W przedpokoju zostały już trzy
osoby.
- Mam nadzieję, że
nie sprawiamy za wiele problemów – Piper powiedziała niepewnie,
zawiązując szalik i patrząc z ukosa na Reynę. Minęło już
trochę czasu, ale Piper nadal czuła się niezręcznie w
towarzystwie Reyny. Bądź co bądź, dziewczyna znała jej chłopaka
od lat, a ona wgramoliła się nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Poza
tym, spojrzenia Reyny były przerażające.
Renya wzruszyła
ramionami.
- Parę osób nic
nie zmieni, a dobrze będzie wymieszać trochę ludzi – powiedziała
z obojętną miną. - Oczywiście, nadal będziecie musieli stawiać
się o wyznaczonych porach jak normalni legioniści – powiedziała,
z uniesioną brwią, a Jason zasalutował jej z uśmiechem.
- Tak jest, pani
pretor.
Reyna pokręciła
głową i spojrzała na chłopaka, który leżał na jej kanapie.
- A ty , Valdez? Nie
masz swojego domu?
- Nie – jęknął
z kanapy. - Te dwa brutale mnie wyrzuciły.
Jason wzruszył
niewinnie ramionami.
- Nie jesteśmy
bliźniętami syjamskimi, Leo – powiedziała Piper, rozbawiona.
Z kanapy dobiegł
nieartykułowany dźwięk.
- Nie odzywam się
do was – burknął, tuląc się w jej koc. Reyna westchnęła
ciężko.
- Czy on tak zawsze?
- spytała gotową już do wyjścia parę.
Piper wywróciła
oczami.
- Wyrzuć go za
drzwi to się ogarnie.
- Tak! - Leo
krzyknął z rozpaczą. - Tak, niech każdy wywala biednego
Leonarda...
- Leona...
-... za drzwi, niech
się błąka i żyje z jednym kocem i kubłem na ogień – jęknął
rozpaczliwie, a Reyna nie mogła powstrzymać uniesienia kącików
ust.
- Przecież ty sam
jesteś jednym wielkim kubłem ognia – powiedział Jason kpiąco.
- Poza tym –
dodała Reyna – piąta kohorta będzie bardziej niż szczęśliwa,
żeby cię przenocować.
- Nie zrobisz mi
tego, Rey – Leo uniósł głowę z poduszki, jego oczy błyszczały.
- Rey? - Reyna
zmarszczyła brwi. - Nazwij mnie tak jeszcze raz, a upewnię się, że
całe życie spędzisz z jednym kocem.
- My już będziemy
szli – powiedziała prędko Piper. - Do zobaczenia!
Reyna patrzyła
groźnie na wyszczerzonego Valdeza, słysząc pożegnanie Jasona i
cichy trzask zamykanych drzwi.
- Och, nie bądź
taka – powiedział, mrużąc oczy. - Pomogę pozmywać ci te
naczynia.
Reyna rozejrzała
się dookoła, wzdychając cicho. Miło było gościć tyle ludzi,
ale brudne naczynia nie były już miłe. Poza tym, Leo miał rację
– Piper i Jason wynajęli mieszkanie w Nowym Rzymie, jako goście,
a nie pełnoprawni członkowie którejkolwiek kohorty. Leo chyba
nieco się spóźnił.
- Dobra. Ale żadnych
numerów i Reyów, to będziesz miał kanapę – ostrzegła, a Leo
wystrzelił jak z procy z kanapy zapominając o swojej depresji.
Reyna patrzyła na
Leo, zastanawiając się, jak to się stało – od osoby, która
ostrzeliwała jej Legion, do chłopaka, który mył jej naczynia i
spał na kanapie, tuląc się do jej koca. Dzisiejsza kolacja była
'zwyczajna', coś, czego każdemu brakowało. Siedzieli przy stole,
żartowali i jedli jej jedzenie, jak normalni ludzie. Annabeth miała
rację – choć niedaleko była jadalnia z cudownymi przysmakami, to
jednak coś było w przyrządzaniu jedzenia i dawania tego
przyjaciołom. Czuła się częścią czegoś, po raz pierwszy od
dawna.
- Chodź, powiesz mi
jaki kurek do czego służy – powiedział Leo, szturchając ją
brakiem, niosąc góry talerzy i misek.
Po chwili wszystkie
naczynia były w zlewie i na blacie obok, a Reyna i Leo stali obok
siebie, patrząc na stos. Żadne z nich się nie ruszyło.
- Może to zostawimy
– zaproponował Leo – a jutro będzie czyste i...
- To nie kreskówka,
Valdez – wywróciła oczami, choć uśmiech wygiął jej usta na
sekundę na pełen nadziei głos Leo.
- To może Percy
machnie ręką i...
- Musimy to zrobić
sami – oświadczyła ponuro.
Leo spojrzał z
przerażeniem na brudne naczynia, czekające na dotyk wody i gąbki.
- Sam się na to
pisałeś – przypomniała mu, podwijając rękawy. - Hop hop, czasu
nie ma...
Kilka minut później
Leo zaczął nucić coś, co niebezpiecznie przypominało Britney
Spears, kręcąc się z talerzem w ręku.
- Co robisz? -
spytała, unosząc brew i starając się zignorować lepki sos,
zostający na gąbce z garnka.
- Śpiewam –
oświadczył poważnie, a Reyna uśmiechnęła się złośliwie.
- Bardziej to
przypominało mieszankę umierającej sarny i torturowanej sowy.
- Mam piękny głos,
przepraszam bardzo – powiedział obrażony, od kilku minut
wycierając suchą ścierką czysty talerz. Reyna wyrwała mu go z
ręki, patrząc na niego z wyrzutem. Schnąc, po jej stronie, leżało
już kilka naczyń, a ten nadal wycierał jeden talerz.
- Kto ci to
powiedział, Buford? - stwierdziła sarkastycznie.
Leo pokiwał głową.
- Tak. Stwierdził,
że byłbym – zniżył głos – wspaniałym basistą.
Reyna uśmiechnęła
się niebezpiecznie.
- Raczej kastrowanym
sopranistą – powiedziała, uśmiechając się szerzej na wyraz
jego twarzy. Po sekundzie jednak usta Leo wykrzywił wredny
uśmieszek. Pochylił się nad nią.
- A co, chciałabyś
się przekonać jaki mógłbym mieć głos? - spytał figlarnie, jego
oczy błyszczały szelmowsko.
Reyna z całych sił
starała się nie zarumienić, odwzajemniając spojrzenie.
- Myślę, że
mogłabym ogłuchnąć – stwierdziła, odchylając się.
- Ale są inne
sposoby, by sprawdzić, czy byłbym dobrym sopranistą – drążył,
a niegodziwy uśmiech zajął jego twarz.
- Czy ty coś
sugerujesz, Valdez? - spytała, tłumiąc ochotę by się roześmiać
i uderzyć go mokrą ścierką.
- Cały czas, pani
pretor – mrugnął do niej. - Choć przyznasz, że ta kanapa jest
miękka...
- Dość! -
powiedziała stanowczo Reyna, choć uśmiech wyrósł na jej twarzy.
- Wracaj do szorowania – dodała szorstko. - I nie, nawet się nie
odzywaj – dodała, na widok jego miny.
Leo był miłym
kolegą. Ale to nie pozwalało jej, by chamsko z nim flirtować i
śmiać się w jego towarzystwie. Co by pomyślał jej Legion?
Ale Legionu tu nie
ma, powiedział chytry głos w jej głowie.
Szybko pozbyła się
tych myśli.
- No, ale przyznasz
– powiedział po chwili, wycierając trzeci talerz – że kanapa
jest miękka. Zastanawiałem się, ile wytrzyma ciężaru i jakie
wibracje mogłyby...
- Valdez –
przerwała mu, śmiejąc się. - Skąd ty masz takie pomysły?
- Jakie pomysły? -
spytał niewinnie. - To proste przemyślenia prostego mechanika.
Jestem ciekawy, z czego wykonane są te sprężyny i...
- Naprawdę? -
uniosła brwi. - Masz zamiar teraz zalać mnie potokiem słów,
których nikt normalny nie używa?
- Zawsze mogę
wrócić do śpiewania – zaproponował szelmowsko. - Choć moja
propozycja przetestowania moich umiejętności wokalnych nadal jest
aktualna.
Reyna nie
zastanawiała się na tym co robi – w jednej chwili myła naczynia,
a w drugiej chlapała Leo wodą ze zmywaka.
Valdez zmrużył
oczy, wpatrując się w ściekającą wodę po jego koszulce.
Zapanowała chwilowa cisza.
- Oblałaś mnie –
stwierdził.
- Tak.
Leo uśmiechnął
się jak szalony chochlik, a w następnej sekundzie wcierał w jej
włosy pianę z wody do zmywania.
Wydała z siebie
dziwny dźwięk, pomiędzy ogromnym obrzydzeniem i zdenerwowaniem,
kiedy brudna woda zmoczyła jej włosy.
- Zapłacisz za to –
syknęła, chlapiąc w niego ze szklanki. Leo nie pozostał jej
dłużny, i już po chwili podłoga w kuchni była śliska i mokra, a
Reyna goniła po domu Leo z miską pełną wody.
Leo śmiał się jak
szalony, uciekająca i chlapiąc po całym jej mieszkaniu. Reyna
miała na twarzy morderczy wyraz, cieknąc brudną wodą po kurczaku
i krzycząc za nim po łacinie.
W końcu wpadła na
niego, rozlewając wodę na siebie, jego i pół jej salonu.
Jęknęła,
stłumiona przez ciało Leo. Oboje lepili się do siebie przez brudną
ciecz, a całe jej ubranie nieprzyjemnie nasiąkło.
- Złaź... ze...
mnie – sapnęła, odpychając go. Leo jednak leżał na niej
nieruchomo.
- Wygodnie mi –
stwierdził, nie przejmując się sapaniem Reyny i jej rękami. - Nie
tak jak na kanapie, ale też miło.
Warknęła, turlając
się i siadając na Valdezie. Wyglądał na skołowanego, a Reyna
powstrzymała zwycięski uśmiech. Niech ma, chochlik jeden.
Próbowała jednak
nie zwracać uwagi, jak jego oczy prześlizgnęły się po jej ciele,
wyraźnie zarysowanym przez mokre tkaniny. On nie wyglądał lepiej –
mokre, potargane włosy, w których były kawałki makaronu, rumieńce
na twarzy, pełna mokrych smug koszulka.
I wtedy to poczuła,
jak przeklęte zaklęcie. Umysł mówił: nie, nie, nie, nie! A ciało
rozpaczliwie próbowało ogarnąć niedziałające nerwy. Czuła się
jak pod wpływem magnesu, czując tylko suchość ust i potrzebę
dotknięcia nimi warg Valdeza.
Całe jej ciało
ustawione było w trybie najwyższego niebezpieczeństwa, ale jednak
mięśnie wokół głowy nie działały, opuszczając ją ku Leo.
Widziała jego rozszerzone źrenice, ciężki oddech omiatający
usta. Czuła walące serce, dźwięk pulsu w uszach. Każda molekuła
w jej ciele wrzeszczała „NIE", ale była poddana sile
przyciągania.
Czuła jego ciepłe
dłonie owijające się wokół niej (może nieco za ciepłe,
podchodzące pod samozapłon, ale nie przeszkadzało jej to), nie
potrafiąc wytłumaczyć nagłego dreszczu – może to przez mokre
tkaniny, przez które ciepło Leo przebijało się.
Przymykała oczy,
czując jak niepokojący magnes podwaja swoją siłę, kiedy
usłyszała głos.
-... Halo, gdzie
jesteście?! O, Reyna, jak dobrz... - Piper urwała, wchodząc do
salonu i zastając swojego przyjaciela i choćby-przyjaciółkę w
jednoznacznej pozycji.
- Em,
przeszkadzam...? - spytała niepewnie, a Leo szybko odepchnął
Reynę, z tlącymi się końcówkami włosów. Dziwne magnesy
zniknęły, zostawiając zażenowanie i dziwne mrowienie w głowie.
- Co, nie, nie... -
powiedział szybko Leo. - My tylko...
-... myliśmy
naczynia - dokończyła Reyna, siedząc obok Leo, ale nie patrząc na
niego.
Widać było, że
Piper im nie wierzy i szybko spojrzała najpierw na Reynę, a później na Leo,
unosząc brew na widok kałuży naokoło i dymiącego przyjaciela.
- Wiecie co –
Piper zawsze była inna od swojego rodzeństwa i matki, ale Reyna
była pewna, że usłyszała pisk – ja... przyjdę kiedy indziej.
- Ja... mogę to
wyjaśnić - powiedział szybko Leo, ale Piper tylko spojrzała na
nich spłoszona i szybko wyszła.
Reyna powiodła za
nią wzrokiem, zastanawiając się, co Leo by powiedział? Że
dostała magicznych magnesów w najmniej odpowiedniej sytuacji?
Tego się nie dało
wyjaśnić, stwierdziła, widząc prześwitujący biustonosz spod
błękitnej bluzki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz