- No dawaj, nie bądź
tchórzem – wyszeptał konspiracyjnie, pochylając się nad
stolikiem.
Prychnęła, a on
już wiedział, że dała się podejść.
- Zważaj na to co
mówisz do pretora, Greku – powiedziała, mrużąc oczy. - Pretor
nigdy nie tchórzy.
- Jestem Leo Grek,
miło mi – zaśpiewał. - Nazywaj mnie normalnie, Rey-Rey.
- Ty mnie nazywasz
jak papugę albo kota – zauważyła, próbując przeciągnąć
rozmowę.
- Oj, Reyna,
Reyna... Szybki ruch, podbijasz czy pasujesz?
Reyna spojrzała
zniechęcona na swój wachlarz – mimo że nie miała wysokiej
karty, to musiała grać. Nie pozwoli mu się przecież chełpić jej
drugim z kolei pasem.
- Podbijam o cztery. – Zacisnęła usta, rzucając cztery srebrne monety na stosik,
przybierając kamienną minę i patrząc mu prosto w oczy. Leo
podtrzymał wzrok, doskonale widząc zmieniające co chwilę wielkość
źrenice. Blefowała.
Uśmiechnął się
uroczo i nie minęło kilka minut, kiedy Renya jęczała, wyszarpując
się ze swetra.
- Nigdy... Więcej...
Ty... Oszuście... - wydyszała, rzucając ze złością sweter na
podłogę, obok jej peleryny i gumek do włosów. Mimo, że Leo
pozbył się już pasa i butów, to była zła. Rozgryzł ją jak
kilkulatkę. - „Nie umiem grać, Rey-Rey. Chodź, co ci szkodzi
pooglądanie boskiego Valdeza bez koszulki..."
- A więc
przyznajesz, że to ten punkt cię przekonał? - uśmiechnął się
szeroko, a ona zadarła brodę, z dumą unosząc podbródek w górę.
- Tasuj.
Leo cały czas się
uśmiechał, a Reyna wpatrywała się w niego twardym, ciemnym
wzrokiem. Nie lubiła przegrywać. Była stojącą u progu dorosłości
przywódczynią ostatniego rzymskiego legionu i opanowała ją duma.
Już się nie da tak oszukać.
Herosowi już po
kilkunastu minutach zrzedł uśmiech. Jeżeli podczas pierwszych
trzech zagrań Reyna dała się omamić jak dziecko, to teraz tylko
patrzała, wyciągała i mówiła zabójcze słowa typu „poker",
albo „kareta". Jej źrenice się nie rozszerzały, a ona cały
czas zaciskała usta i prowadziła go za nos, stawiając wyzwanie.
Cholera, była
dobra.
Kiedy Leo skończył
bez koszulki, czując się nieco skrępowany (no dobra, nieco
bardziej niż nieco, w końcu końcówki kart były przydymione), w
końcu dobra passa Reyny się skończyła.
- Ha! - krzyknął,
zgarniając srebrne denary i drachmy, widząc, jak Reyna patrzy na
niego zła. - Wyskakuj z ciuszków, Rey-Rey.
Zmroziła go
wzrokiem, choć nie mogła ukryć kącika ust w górze, gdy ją tak
nazywał. Może się czuła jak jakieś zwierzątko domowe, ale
szybko ciepło na sercu przebijało niechęć. Czując się dziwnie,
zdjęła szybko koszulkę, zostając w samym biustonoszu w jej pustym
mieszkaniu, pełnym papierów. Jedynie Leo, jej towarzystwo na zimową
noc, jakoś ocieplał ten klimat. A może to jego naturalna zdolność
samozapłonu tak działała.
Kiedy zauważyła
przyklejony wzrok Valdeza do swoich piersi, prychnęła zawstydzona.
- Patrz na mnie,
Valdez, kiedy gramy.
- Przecież patrzę
– powiedział, przechylając głowę i nic sobie nie robiąc z jej
nagany. Może i był żartobliwym i nieśmiałym Leo Valdezem, twórcą
"Argo II" i jednym z siódemki, ale był też chłopakiem.
Trudno było zachowywać się normalnie, kiedy miał na widoku Reynę,
bez koszulki. Nawet jeśli był narażony na rozszarpanie przez jej
demoniczne, mechaniczne psy.
- Nie przeginaj –
zagroziła, a on w końcu uniósł wzrok z głupim uśmiechem i
zabrał karty ze stołu.
- To co? Gotowa
wyskoczyć ze spodni? - Uniósł brew, tasując szybko karty.
Założyła ręce na
piersi, częściowo by ukryć swoją nagość, a częściowo by
wyrazić swoją kpinę i zmierzyła wzrokiem równie obnażonego
przyjaciela.
- Już nie mogę się
doczekać by zobaczyć ciebie paradującego w samych gatkach –
powiedziała żartobliwie, rzucając w niego poduszką.
- Przecież wiem –
mrugnął do niej. - Każda pani pragnie Leona, szczególnie
półnagiego.
- To nawet się nie
rymuje – stwierdziła, patrząc na swoje karty i starając się nie
uśmiechnąć. Choć była w tym dobra, to jednak towarzystwo Leo
zawsze pozwalało jej się uspokoić i rozluźnić.
- Nie powiedziałem,
że jestem poetą – wzruszył ramionami i z satysfakcją
korzystając z okazji, kiedy Reyna przeniosła swoje ręce na karty.
- Leo!
- No co? - spytał
niewinnie, starając się wyrzucić z umysłu widok niebieskiego
stanika, opinającego coś, co zdecydowanie źle działało na jego
hormony. Reyna to przyjaciółka. Przyjaciółka. Przyjaciółka.
Przyjaciółka. Przyjaciółka. Seksowna, groźna przyjaciółka. Ale
przyjaciółka. Przyjaciółka...
Nawet ta
zdecydowanie obniżająca jakiekolwiek pożądanie mantra nie
działała.
Wywróciła oczami.
- Ty dobrze wiesz
co. Zaraz mogę coś zaproponować Argentum i Aurum – powiedziała
groźnie, przeszywając go tym groźnym, ciemnym wzrokiem.
Mimowolnie, przełknął ślinę. Nawet półnaga, Reyna była
groźna.
- To trzeba było
się nie zgadzać na rozbieranego pokera. Jestem facetem. Żaden
facet nie może zachowywać się normalnie, kiedy ich przyjaciółka
chodzi półnago. Szczególnie taka przyjaciółka
Nie skomentowała
tego, o dziwo, choć mógł zauważyć delikatny ślad różu na jej
policzkach. Ukrył uśmiech.
- To co? - spytała
w końcu, wracając do gry. - Ja wymieniam dwie.
Parę minut później
Leo patrzył na nią zły.
- Ty mała oszustko.
Specjalnie przegrałaś, żeby narazić moje biedne oczy i hormony, a
potem to brutalnie wykorzystałaś – jęknął, rzucając karty i
patrząc, jak Reyna z nikczemnym uśmiechem zabiera jego pieniądze.
Potem nawet nie będzie mógł wyjaśnić Jasonowi jego potrzeby paru
denarów. Ona miała pieniędzy ile wlezie, w zasadzie nawet ich nie
potrzebowała – i nie patrzyła, że on, mały, biedny, grecki
heros potrzebuje tych denarów. Choć może to on mógł tak nie
szaleć...
- Może tak, może
nie – skwitowała, walcząc z wesołym uśmiechem. Nawet lekko
pijana, pozbawiona wszelkiej godności i grająca w pokera z Grekiem
nie mogła przestać być sztywnym pretorem. Choć Leo i tak ją
przejrzał. - Wyskakuj ze spodni, Valdez – powiedziała, opierając
się o oparcie kanapy i patrząc wyczekująco na Leona.
- Zawstydzasz mnie,
Rey-Rey – powiedział nieprzekonująco, wciąż mierząc ją
wzrokiem zbolałego, przegranego półboga.
Widząc, że Reyna
nie ma najmniejszego zamiaru odwrócić wzroku, uznał, że to jakaś
chora zemsta za jego przyklejające się w kuszące partie ciała
oczy. Ale oboje mogą grać w tę grę.
Wstał,
przekrzywiając głowę i patrząc prosto w oczy Reyny, rozpiął
zamek dżinsów. Kącik ust dziewczyny uniósł się, ale kiedy
rozsuwał rozporek oboje usłyszeli donośne pukanie. Równocześnie
spojrzeli na drzwi.
- Reyna? - rozległ
się głos Jasona.
Pretor nie umiała
powstrzymać swojego przerażenia, podobnie jak Leo z rozpiętymi
spodniami. Oboje wymienili zrozpaczone spojrzenia. Może i ludzie
wiedzieli o ich koleżeństwie, ale z pewnością nie musieli
wiedzieć o tym zamiłowaniu do hazardu bez ubrań.
- Za kanapę –
syknęła i nie musiała mu powtarzać kilka razy. Szybko chwycił
swój pas i resztę ubrań z podłogi, nawet nie kłopocząc się, by
je ubrać. Przeskoczył przez oparcie, a Reyna, mimo paniki (bo mogła
wytrzymać Gaję, giganty, atak greków – ale myśl, by Jason mógł
zobaczyć u niej rozebranego Leo...) nie mogła się powstrzymać od
gapienia na jego zginające mięśnie. Może nie był muskularny jak
Jason czy Frank, ale z pewnością coś wyćwiczył podczas tych lat
w kuźni... Jedynie spanikowany głos jej obiektu ślinienia się
wyrwał ją z zamyśleń.
- Karty!
Jednym ruchem
zrzuciła karty pod stół, chowając pod poduszką szklankę Leo,
postanawiając, że jej myśli na temat chłopaka zaszły za daleko i
już nie będzie wpadała na takie pomysły. Przecież nie raz
widziała Leo bez koszulki – i choć zawsze zostawiało to na niej
jakieś wrażenie, to czemu akurat teraz pozwoliła ponieść się
fantazji?
- Reyna? - ponownie
rozległ się zaniepokojony głos Jasona wraz z głośniejszym
pukaniem. - Słuchaj, mam ważną sprawę!
Rozejrzała się
szybko i była gotowa otworzyć drzwi, kiedy po raz kolejny usłyszała
głos Leo zza kanapy.
- Reyna, peleryna!
Szybko wzięła
purpurową pelerynę i nawet nie kłopocząc się z koszulką,
naciągnęła ją na siebie (na szczęście była spięta). Kopnęła
sweter i bluzkę na bok i przybierając w miarę spokojny uśmiech,
podeszła do drzwi. Peleryna zasłaniała cały jej goły tułów, a
spodnie tkwiły na miejscu, więc jak założy ramiona na piersi to
będzie w miarę dobrze. Przynajmniej o to się modliła.
- Tak? -
odchrząknęła, otwierając drzwi i opierając się o futrynę, by
Jason nie zauważył jej pokoju.
- Hej, już się
martwiłem – syn Jupitera posłał jej uśmiech, w którym widoczna
była ulga. Jego czapkę i szalik pokrywał śnieg. - Możemy
porozmawiać?
- Tak, tak.
- Super, dzięki,
myślałem, że... - poczuła, jak jego wzrok wyraźnie ją skanuje,
poprzez rozczochrane, niespięte włosy, zmiętą pelerynę i
rumieńce na policzkach. - Coś się stało?
- Co? - pisnęła,
ale zaraz zganiła się – pretorzy nie piszczą, a szczególnie
ona. Poza tym, zdecydowanie podbudował ją cichy, ale słyszalny
chichot z pokoju.
- Co? - powtórzyła,
spokojniej. - Nie, wszystko w porządku, po prostu szłam... się
kąpać.
Pokiwał głową,
zawstydzony drapiąc się w kark.
- Ach, to może
przyjdę później?
Reyna nie wiedziała
co powiedzieć – kiedy powie, że tak, to wyjdzie na niegrzeczną.
Kiedy zaś zaprosi go do środka, to... Bogowie.
Na jej nieszczęście,
Leo, najwyraźniej będąc większym idiotą niż go o to
podejrzewała, stłukł coś. Wyraźny dźwięk pękającego szkła
przeszył powietrze.
Zacisnęła pięści
i powieki.
- Słyszałaś to? -
Jason próbował spojrzeć przez jej ramię.
- Co? - powtórzyła
po raz setny tego wieczoru. - Nie, to pewnie Argentum i Aurum coś
stłukli.
Ale Jason to był
Jason, i już przeszedł pod jej ramionami, rozglądając się z
niepokojem. Jej niesłuchające się psy leżały spokojnie daleko od
czegokolwiek, śpiąc, więc oczywiste było, że nic zrobić nie
mogły.
- Dobra, Jason,
słuchaj. Jestem zmęczona i chcę iść spać. Nic tu się nie
stało, a jeżeli żadna siła mityczna nie atakuje obozu, to myślę,
że możemy pogadać jutro – powiedziała zła. Miała dość, a
cały radosny nastrój prysnął jak bańka. Jason traktował ją jak
laleczkę w opresji.
Grace westchnął.
- Dobrze,
przepraszam Reyno. Chcę się tylko spytać, czy widziałaś Leo? -
firanka za kanapą zaszumiała, a ona, gdyby mogła, to by przepaliła
wzrokiem kanapę.
- Valdeza? Nie, a
niby czemu? - udała zaskoczenie.
- Nic – posłał
jej uśmiech. - Dobranoc Reyno, do zobaczenia jutro.
- Tak, do zobaczenia
– mruknęła.
I wtedy, bogowie
chyba potwierdzili swoją nienawiść do jej osoby. W tym samym
czasie oko Jasona wyłapało karty pod stolikiem, ubrania obok kanapy
i wystającą nogę Leo, a jej nieposłuszna, ubrana byle jak
peleryna zsunęła się z prawie całego prawego boku.
- Em...
Przeszkadzam? - spytał zdezorientowany i speszony Jason, widząc
jego przyjaciela bez koszulki, wstającego zza kanapy i Reynę,
patrzącą morderczo na Leo, równie roznegliżowaną.
- Ja... Mogę to
wyjaśnić – powiedziała w końcu, patrząc na siebie i Valdeza z
niepewnym uśmiechem, któremu spadły niepowstrzymywane spodnie.
Nie. Tego nie dało
się wyjaśnić.
*
Ta-ta-ra-da!
Zmobilizowałam się i oto jestem, z moją pierwszą
wielo-ale-nie-do-końca-partówką. Historia ta składa się głównie
z serii miniatur, niepołączonych ze sobą w żaden sposób. Po
prostu, kto nie potrzebuje czasem szczypty niezręczności i flirtu?
:D Nie przedłużając, to kolejne Leo/Reyna, ale może po jakimś
czasie będzie coś innego. Każdy przecież może zostać znaleziony
nie wtedy, kiedy to wygodne, prawda? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz