cursor by thetremblingofmyhand

poniedziałek, 16 listopada 2015

1. Gdy uzależniasz się od hazardu

- No dawaj, nie bądź tchórzem – wyszeptał konspiracyjnie, pochylając się nad stolikiem.

Prychnęła, a on już wiedział, że dała się podejść.

- Zważaj na to co mówisz do pretora, Greku – powiedziała, mrużąc oczy. - Pretor nigdy nie tchórzy.

- Jestem Leo Grek, miło mi – zaśpiewał. - Nazywaj mnie normalnie, Rey-Rey.

- Ty mnie nazywasz jak papugę albo kota – zauważyła, próbując przeciągnąć rozmowę.

- Oj, Reyna, Reyna... Szybki ruch, podbijasz czy pasujesz?

Reyna spojrzała zniechęcona na swój wachlarz – mimo że nie miała wysokiej karty, to musiała grać. Nie pozwoli mu się przecież chełpić jej drugim z kolei pasem.

- Podbijam o cztery. – Zacisnęła usta, rzucając cztery srebrne monety na stosik, przybierając kamienną minę i patrząc mu prosto w oczy. Leo podtrzymał wzrok, doskonale widząc zmieniające co chwilę wielkość źrenice. Blefowała.

Uśmiechnął się uroczo i nie minęło kilka minut, kiedy Renya jęczała, wyszarpując się ze swetra.

- Nigdy... Więcej... Ty... Oszuście... - wydyszała, rzucając ze złością sweter na podłogę, obok jej peleryny i gumek do włosów. Mimo, że Leo pozbył się już pasa i butów, to była zła. Rozgryzł ją jak kilkulatkę. - „Nie umiem grać, Rey-Rey. Chodź, co ci szkodzi pooglądanie boskiego Valdeza bez koszulki..."

- A więc przyznajesz, że to ten punkt cię przekonał? - uśmiechnął się szeroko, a ona zadarła brodę, z dumą unosząc podbródek w górę.

- Tasuj.

Leo cały czas się uśmiechał, a Reyna wpatrywała się w niego twardym, ciemnym wzrokiem. Nie lubiła przegrywać. Była stojącą u progu dorosłości przywódczynią ostatniego rzymskiego legionu i opanowała ją duma. Już się nie da tak oszukać.

Herosowi już po kilkunastu minutach zrzedł uśmiech. Jeżeli podczas pierwszych trzech zagrań Reyna dała się omamić jak dziecko, to teraz tylko patrzała, wyciągała i mówiła zabójcze słowa typu „poker", albo „kareta". Jej źrenice się nie rozszerzały, a ona cały czas zaciskała usta i prowadziła go za nos, stawiając wyzwanie.

Cholera, była dobra.

Kiedy Leo skończył bez koszulki, czując się nieco skrępowany (no dobra, nieco bardziej niż nieco, w końcu końcówki kart były przydymione), w końcu dobra passa Reyny się skończyła.

- Ha! - krzyknął, zgarniając srebrne denary i drachmy, widząc, jak Reyna patrzy na niego zła. - Wyskakuj z ciuszków, Rey-Rey.

Zmroziła go wzrokiem, choć nie mogła ukryć kącika ust w górze, gdy ją tak nazywał. Może się czuła jak jakieś zwierzątko domowe, ale szybko ciepło na sercu przebijało niechęć. Czując się dziwnie, zdjęła szybko koszulkę, zostając w samym biustonoszu w jej pustym mieszkaniu, pełnym papierów. Jedynie Leo, jej towarzystwo na zimową noc, jakoś ocieplał ten klimat. A może to jego naturalna zdolność samozapłonu tak działała.

Kiedy zauważyła przyklejony wzrok Valdeza do swoich piersi, prychnęła zawstydzona.

- Patrz na mnie, Valdez, kiedy gramy.

- Przecież patrzę – powiedział, przechylając głowę i nic sobie nie robiąc z jej nagany. Może i był żartobliwym i nieśmiałym Leo Valdezem, twórcą "Argo II" i jednym z siódemki, ale był też chłopakiem. Trudno było zachowywać się normalnie, kiedy miał na widoku Reynę, bez koszulki. Nawet jeśli był narażony na rozszarpanie przez jej demoniczne, mechaniczne psy.

- Nie przeginaj – zagroziła, a on w końcu uniósł wzrok z głupim uśmiechem i zabrał karty ze stołu.

- To co? Gotowa wyskoczyć ze spodni? - Uniósł brew, tasując szybko karty.

Założyła ręce na piersi, częściowo by ukryć swoją nagość, a częściowo by wyrazić swoją kpinę i zmierzyła wzrokiem równie obnażonego przyjaciela.

- Już nie mogę się doczekać by zobaczyć ciebie paradującego w samych gatkach – powiedziała żartobliwie, rzucając w niego poduszką.

- Przecież wiem – mrugnął do niej. - Każda pani pragnie Leona, szczególnie półnagiego.

- To nawet się nie rymuje – stwierdziła, patrząc na swoje karty i starając się nie uśmiechnąć. Choć była w tym dobra, to jednak towarzystwo Leo zawsze pozwalało jej się uspokoić i rozluźnić.

- Nie powiedziałem, że jestem poetą – wzruszył ramionami i z satysfakcją korzystając z okazji, kiedy Reyna przeniosła swoje ręce na karty.

- Leo!

- No co? - spytał niewinnie, starając się wyrzucić z umysłu widok niebieskiego stanika, opinającego coś, co zdecydowanie źle działało na jego hormony. Reyna to przyjaciółka. Przyjaciółka. Przyjaciółka. Przyjaciółka. Przyjaciółka. Seksowna, groźna przyjaciółka. Ale przyjaciółka. Przyjaciółka...

Nawet ta zdecydowanie obniżająca jakiekolwiek pożądanie mantra nie działała.

Wywróciła oczami.

- Ty dobrze wiesz co. Zaraz mogę coś zaproponować Argentum i Aurum – powiedziała groźnie, przeszywając go tym groźnym, ciemnym wzrokiem. Mimowolnie, przełknął ślinę. Nawet półnaga, Reyna była groźna.

- To trzeba było się nie zgadzać na rozbieranego pokera. Jestem facetem. Żaden facet nie może zachowywać się normalnie, kiedy ich przyjaciółka chodzi półnago. Szczególnie taka przyjaciółka

Nie skomentowała tego, o dziwo, choć mógł zauważyć delikatny ślad różu na jej policzkach. Ukrył uśmiech.

- To co? - spytała w końcu, wracając do gry. - Ja wymieniam dwie.

Parę minut później Leo patrzył na nią zły.

- Ty mała oszustko. Specjalnie przegrałaś, żeby narazić moje biedne oczy i hormony, a potem to brutalnie wykorzystałaś – jęknął, rzucając karty i patrząc, jak Reyna z nikczemnym uśmiechem zabiera jego pieniądze. Potem nawet nie będzie mógł wyjaśnić Jasonowi jego potrzeby paru denarów. Ona miała pieniędzy ile wlezie, w zasadzie nawet ich nie potrzebowała – i nie patrzyła, że on, mały, biedny, grecki heros potrzebuje tych denarów. Choć może to on mógł tak nie szaleć...

- Może tak, może nie – skwitowała, walcząc z wesołym uśmiechem. Nawet lekko pijana, pozbawiona wszelkiej godności i grająca w pokera z Grekiem nie mogła przestać być sztywnym pretorem. Choć Leo i tak ją przejrzał. - Wyskakuj ze spodni, Valdez – powiedziała, opierając się o oparcie kanapy i patrząc wyczekująco na Leona.

- Zawstydzasz mnie, Rey-Rey – powiedział nieprzekonująco, wciąż mierząc ją wzrokiem zbolałego, przegranego półboga.

Widząc, że Reyna nie ma najmniejszego zamiaru odwrócić wzroku, uznał, że to jakaś chora zemsta za jego przyklejające się w kuszące partie ciała oczy. Ale oboje mogą grać w tę grę.

Wstał, przekrzywiając głowę i patrząc prosto w oczy Reyny, rozpiął zamek dżinsów. Kącik ust dziewczyny uniósł się, ale kiedy rozsuwał rozporek oboje usłyszeli donośne pukanie. Równocześnie spojrzeli na drzwi.

- Reyna? - rozległ się głos Jasona.

Pretor nie umiała powstrzymać swojego przerażenia, podobnie jak Leo z rozpiętymi spodniami. Oboje wymienili zrozpaczone spojrzenia. Może i ludzie wiedzieli o ich koleżeństwie, ale z pewnością nie musieli wiedzieć o tym zamiłowaniu do hazardu bez ubrań.

- Za kanapę – syknęła i nie musiała mu powtarzać kilka razy. Szybko chwycił swój pas i resztę ubrań z podłogi, nawet nie kłopocząc się, by je ubrać. Przeskoczył przez oparcie, a Reyna, mimo paniki (bo mogła wytrzymać Gaję, giganty, atak greków – ale myśl, by Jason mógł zobaczyć u niej rozebranego Leo...) nie mogła się powstrzymać od gapienia na jego zginające mięśnie. Może nie był muskularny jak Jason czy Frank, ale z pewnością coś wyćwiczył podczas tych lat w kuźni... Jedynie spanikowany głos jej obiektu ślinienia się wyrwał ją z zamyśleń.

- Karty!

Jednym ruchem zrzuciła karty pod stół, chowając pod poduszką szklankę Leo, postanawiając, że jej myśli na temat chłopaka zaszły za daleko i już nie będzie wpadała na takie pomysły. Przecież nie raz widziała Leo bez koszulki – i choć zawsze zostawiało to na niej jakieś wrażenie, to czemu akurat teraz pozwoliła ponieść się fantazji?

- Reyna? - ponownie rozległ się zaniepokojony głos Jasona wraz z głośniejszym pukaniem. - Słuchaj, mam ważną sprawę!

Rozejrzała się szybko i była gotowa otworzyć drzwi, kiedy po raz kolejny usłyszała głos Leo zza kanapy.

- Reyna, peleryna!

Szybko wzięła purpurową pelerynę i nawet nie kłopocząc się z koszulką, naciągnęła ją na siebie (na szczęście była spięta). Kopnęła sweter i bluzkę na bok i przybierając w miarę spokojny uśmiech, podeszła do drzwi. Peleryna zasłaniała cały jej goły tułów, a spodnie tkwiły na miejscu, więc jak założy ramiona na piersi to będzie w miarę dobrze. Przynajmniej o to się modliła.

- Tak? - odchrząknęła, otwierając drzwi i opierając się o futrynę, by Jason nie zauważył jej pokoju.

- Hej, już się martwiłem – syn Jupitera posłał jej uśmiech, w którym widoczna była ulga. Jego czapkę i szalik pokrywał śnieg. - Możemy porozmawiać?

- Tak, tak.

- Super, dzięki, myślałem, że... - poczuła, jak jego wzrok wyraźnie ją skanuje, poprzez rozczochrane, niespięte włosy, zmiętą pelerynę i rumieńce na policzkach. - Coś się stało?

- Co? - pisnęła, ale zaraz zganiła się – pretorzy nie piszczą, a szczególnie ona. Poza tym, zdecydowanie podbudował ją cichy, ale słyszalny chichot z pokoju.

- Co? - powtórzyła, spokojniej. - Nie, wszystko w porządku, po prostu szłam... się kąpać.

Pokiwał głową, zawstydzony drapiąc się w kark.

- Ach, to może przyjdę później?

Reyna nie wiedziała co powiedzieć – kiedy powie, że tak, to wyjdzie na niegrzeczną. Kiedy zaś zaprosi go do środka, to... Bogowie.

Na jej nieszczęście, Leo, najwyraźniej będąc większym idiotą niż go o to podejrzewała, stłukł coś. Wyraźny dźwięk pękającego szkła przeszył powietrze.

Zacisnęła pięści i powieki.

- Słyszałaś to? - Jason próbował spojrzeć przez jej ramię.

- Co? - powtórzyła po raz setny tego wieczoru. - Nie, to pewnie Argentum i Aurum coś stłukli.

Ale Jason to był Jason, i już przeszedł pod jej ramionami, rozglądając się z niepokojem. Jej niesłuchające się psy leżały spokojnie daleko od czegokolwiek, śpiąc, więc oczywiste było, że nic zrobić nie mogły.

- Dobra, Jason, słuchaj. Jestem zmęczona i chcę iść spać. Nic tu się nie stało, a jeżeli żadna siła mityczna nie atakuje obozu, to myślę, że możemy pogadać jutro – powiedziała zła. Miała dość, a cały radosny nastrój prysnął jak bańka. Jason traktował ją jak laleczkę w opresji.

Grace westchnął.

- Dobrze, przepraszam Reyno. Chcę się tylko spytać, czy widziałaś Leo? - firanka za kanapą zaszumiała, a ona, gdyby mogła, to by przepaliła wzrokiem kanapę.

- Valdeza? Nie, a niby czemu? - udała zaskoczenie.

- Nic – posłał jej uśmiech. - Dobranoc Reyno, do zobaczenia jutro.

- Tak, do zobaczenia – mruknęła.

I wtedy, bogowie chyba potwierdzili swoją nienawiść do jej osoby. W tym samym czasie oko Jasona wyłapało karty pod stolikiem, ubrania obok kanapy i wystającą nogę Leo, a jej nieposłuszna, ubrana byle jak peleryna zsunęła się z prawie całego prawego boku.

- Em... Przeszkadzam? - spytał zdezorientowany i speszony Jason, widząc jego przyjaciela bez koszulki, wstającego zza kanapy i Reynę, patrzącą morderczo na Leo, równie roznegliżowaną.

- Ja... Mogę to wyjaśnić – powiedziała w końcu, patrząc na siebie i Valdeza z niepewnym uśmiechem, któremu spadły niepowstrzymywane spodnie.


Nie. Tego nie dało się wyjaśnić.


*
Ta-ta-ra-da! Zmobilizowałam się i oto jestem, z moją pierwszą wielo-ale-nie-do-końca-partówką. Historia ta składa się głównie z serii miniatur, niepołączonych ze sobą w żaden sposób. Po prostu, kto nie potrzebuje czasem szczypty niezręczności i flirtu? :D Nie przedłużając, to kolejne Leo/Reyna, ale może po jakimś czasie będzie coś innego. Każdy przecież może zostać znaleziony nie wtedy, kiedy to wygodne, prawda? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz